Ciemne chmury przykryły spokojne miasteczko. Drzewa
niebezpiecznie zachwiały się, a liście wydały z siebie odgłos przypominający
krzyk. Z hebanowego nieba spadały ciężkie
krople deszczu, który stukał w okna, jakby również był w rozpaczy. Na
ulicach powstawały kałuże, gromadziło się w nich coraz więcej wody. Nic nie
wskazywało na tak nagłą zmianę pogody. Mimo wczesnej pory listopadowego dnia na
dworze panował mrok. Patrzyłem na ten ponury obraz przez okno w swoim domu.
– Wyjdziemy do kina? – Moje rozmyślania
przerwał głos żony.
Odwróciłem się. Ania była
trzydziestosześcioletnią, mało atrakcyjną blondynką przy kości, o pociągłej
twarzy i prostych włosach, sięgających za ramiona.
– Nie dzisiaj. Jestem zmęczony – powiedziałem
łagodnie, spoglądając na nią szarymi oczami.
– No tak. Ciągle jesteś zmęczony. Powinieneś
wziąć urlop…
– Wiesz przecież, że nie mogę. Muszę
pracować. – Westchnąłem.
– Uważam, że przydałoby ci się trochę
odpoczynku. – Ania oparła dłonie na biodrach dla podkreślenia swojego zdania.
– Będę odpoczywał w niebie. Poza tym lubię
swoją pracę.
– Żebyś mi czasem nie padł przy tej robocie!
– Może zamówimy pizzę? Taką jak lubisz –
zmieniłem temat, chcąc udobruchać żonę. Moje wąskie usta rozciągnęły się w uśmiechu.
– No… Zgoda. – Podeszła do mnie.
Byłem od niej
wyższy o kilkanaście centymetrów, więc pochyliłem się, aby dać buziaka w zmysłowe
usta pomalowane różową szminką.
Ania oddała mi pocałunek z niezwykłą
żarliwością…
Wtorek
zapowiadał się na kolejny, monotonny dzień. Między jedną a drugą operacją musiałem
wypić kubek mocnej kawy, żeby dotrwać do końca dnia.
To dopiero początek tygodnia… Ale lubię swoją
pracę.
Stałem teraz oparty o ścianę w jednym z
lekarskich gabinetów, kiedy do środka wszedł neurochirurg, z którym się
przyjaźniłem i nieraz pracowałem. Dobiegający pięćdziesiątki mężczyzna miał
przerzedzone, brunatne włosy i kilkudniowy zarost. Sprawiał wrażenie zmęczonego
życiem człowieka.
– Mam ochotę udusić tę kobietę! – zawołał
zdenerwowany, podchodząc do stolika.
– Którą? – zapytałem szczerze zdziwiony.
Przejechałem dłońmi po szerokiej, gładko
ogolonej twarzy, ignorując wyczerpanie.
– Matkę Renaty.
– Co ci zrobiła?
– Dziś rano przychodzę na obchód, a tu ona
suszy włosy suszarką! Jeszcze zakłada nogę na nogę i patrzy w lusterko!
Wyobrażasz to sobie, Stefan?!
– Nie
bardzo.
– A jak była mocno umalowana! Jakby szła na
zabawę! Myśli, że jest na pokazie mody! – kontynuował swoje złości Henryk, wlewając
gorącą wodę do szklanki.
Westchnąłem.
– Jesteśmy w szpitalu i musimy się
przyzwyczaić do tego, że codziennie przewijają się przez niego różni ludzie. –
Wziąłem do ręki kubek z cappuccino.
– Wiem… Ale czasem niektórzy rodzice doprowadzają
mnie do szału!
– Co
ty mówisz? Ty i szał? – Zmarszczyłem brwi, ukrywszy rozbawienie. – Jesteś
zawsze oazą spokoju.
– Duszę go w sobie. – Kolega gwałtownie zamieszał
łyżeczką kawę.
Rozumiałem to doskonale. Pomyślałem, iż nawet
najbardziej opanowane osoby w końcu eksplodują gniewem.
Nasza praca właśnie polega na obcowaniu ze
społeczeństwem. Musimy leczyć chore dzieci. Ale lekarz też człowiek, kiedyś nie
wytrzymuje napięcia emocjonalnego i wybucha…
Do pokoju weszła pielęgniarka ubrana w różowy
kostium.
– Panowie, chłopiec został już zawieziony na
blok. – Obdarzyła nas surowym spojrzeniem.
Jakoś jej szczególnie nie lubiłem. Może dlatego,
że zawsze była taka poważna. Ale nie mnie to oceniać. Starczy, że się
tolerujemy.
Odstawiłem prawie pusty kubek na stolik.
– No to zabieramy się do pracy. – Klasnąłem w
dłonie. – Heniu, tylko nie przenoś wściekłości na tego małego kawalera. –
Lubiłem pieszczotliwie zwracać się do swoich pacjentów.
Henryk uniósł kąciki ust w uśmiechu, a wtedy
pojawiły się zmarszczki wokół jego oczu.