Sława. Mój dar. Moje przekleństwo. Aktorstwo nie należało do najprzyjemniejszego zawodu. Plany filmowe, paparazzi, wywiady, fani. Wszystko to już mnie męczyło. Kiedyś marzyłem o byciu aktorem, o występowaniu na scenach i przed kamerami, teraz sława wprost przytłaczała, stawała się nie do zniesienia. Byłem cenionym i lubianym aktorem, który unikał skandali i lubił prywatność. Publiczność mnie kochała, kobiety za mną szalały. Prawie na każdym kroku spotykałem się z sympatią. Gdybym mógł cofnąć czas, na pewno poszedłbym w ślady ojca i zostałbym weterynarzem. Zwykłym człowiekiem. Nie gwiazdą. A tak? Uparłem się, no i mam!
Samuel Hasting rozmyślał o swoim życiu, siedząc w zacisznym kącie ciepłej kawiarni i popijając gorącą kawę. W to sobotnie przedpołudnie kręciło się sporo osób, ale nikt do tej pory go nie rozpoznał, a był tutaj od piętnastu minut. Kamuflaż dobrze działał. Sztuczna broda, wąsy, ciemne okulary i czapka z daszkiem. Często miewał ochotę nie być przez nikogo zauważanym albo rozpłynąć się w powietrzu. Od samego rana prześladował go pech. Najpierw dowiedział się, że ma kręcić film wtedy, kiedy miał prywatny wyjazd z kumplami w góry. Nie mógł odmówić reżyserowi, gdyż było to coś od dawna już zaplanowanego. Potem, gdy wyszedł na dwór, jakiś pies obsikał jego nogawki spodni i Samuel musiał iść do domu, by się przebrać. Były to bardzo drogie spodnie, z najwyższej półki. Poszedł do swojego ulubionego marketu po ukochane piwo, które zawsze wypijał w soboty, lecz niestety nie mieli. Nie było dostawy. Dzień dopiero się zaczynał, a już spotkał go trzeci pech.
Nagle, mimo woli, głośno kichnął. Okulary lekko zsunęły się mu z nosa. Do stolika podeszły trzy młode dziewczyny, w momencie gdy prędko poprawił swoje szkła. Przyglądały mu się, jakby sprawdzając, czy to na pewno ten aktor z komedyjek romantycznych.
– Pan Hasting? – Jedna z nich wbiła baczne spojrzenie w jego twarz.
Pokręcił przecząco głową, modląc się w duchu o spokój.
– Proszę powiedzieć – zażądała druga tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Tak, to ja – odburknął, wiedząc, że już nie ma wyboru i że musi się do tego przyznać.
Nieśmiało poprosiły go o autograf. Naturalnie podpisał im kawałki białych kartek, po czym uśmiechnął się sztucznie. Kiedy niewiasty odeszły, dopił swoją kawę do końca, pragnąc już wyjść stąd i zaszyć się w swoim wielkim domu. W pośpiechu ubrał płaszcz i wyszedł z kawiarni. Mróz owiał jego twarz, więc mocniej opatulił się szalikiem. Nienawidził zimy, najchętniej zapadłby w sen zimowy jak niedźwiedź i obudziłby się dopiero latem. Albo nigdy, żeby nikt więcej nie mógł się go czepiać.
O tak, wtedy miałbym święty spokój. Idiotyczne aktorstwo.
Niespodziewanie zapatrzył się na jakieś ubranie wiszące na wystawie, wtedy raptownie skręcił za róg i z kimś się zderzył.
– Cholera – mruknął, łapiąc się lekko za głowę, na szczęście nic mu się nie stało.
Zmarszczył nos, momentalnie poprawił czapkę z daszkiem, naciągając ją bardziej na oczy na wypadek, gdyby to był znów jakiś pieprzony fan.
– Przepraszam – wyszeptał cieniutki głos.
Spojrzał na osobę, na którą się napatoczył. Był to około dwunastoletni chłopiec, biednie ubrany. Miał na sobie cienką, obdartą kurteczkę i skromne, zwykłe jeansy. Nie miał czapki ani szalika, za to zaczerwieniony z zimna nos i uszy. Trząsł się lekko, patrząc spłoszony na mężczyznę.
– Patrz, gdzie leziesz – warknął zły Samuel.
Nie czekając na jego odpowiedź, wyminął go i przyspieszył kroku. Nie oglądał się wcale za siebie. Nie spieszyło mu się nigdzie, lecz nie chciał, by dzieciak poprosił go o autograf, zdjęcie lub - co gorsza - żebrał o pieniądze. Chłopiec, wielki fan pana Hastinga, od razu skojarzył, iż to słynny aktor z komedii „Bądź mój", więc w osłupieniu stał i patrzył na oddalającego się mężczyznę.
– Hasting? – zapytał sam siebie retorycznie, jakby nie dowierzając, kogo zobaczył.
Po chwili całkiem oprzytomniał, zrozumiał, że to on. Samuel Hasting. Nagle zapragnął zaczepić go pod byle jakim pretekstem, aby tylko aktor zwrócił na niego uwagę. Rzucił się pędem w jego stronę, po czym zagrodził mu drogę. Zdezorientowany mężczyzna wlepił w niego zdziwione spojrzenie, patrząc przez czarne okulary.
– Zgubiłem się… pomoże mi pan wrócić do rodziców? – odezwał się chłopiec nieśmiałym głosem.
Hasting milczał całkowicie zaskoczony jego pytaniem. Wszystkiego się spodziewał, tylko nie tego.
Czy to był blef, czy bachor faktycznie potrzebował pomocy? Jeśli tak, czemu zwrócił się akurat do mnie, do słynnego aktora, skoro mógł zaczepić każdego, kto tędy przechodził?
Rozejrzał się prędko wokół, dochodząc do wniosku, że panuje tu spory ruch i że na pewno ktoś inny mu pomoże.
– Spierdalaj – syknął przez zaciśnięte zęby.
W tym momencie zauważył na buzi chłopca istne błaganie. Lekko zsunął okulary z nosa, aby móc dokładniej przyjrzeć się dziecku, które wyglądało naprawdę żałośnie z ułożonymi w podkówkę wargami. Jego oczy pełne nadziei były utkwione w twarzy mężczyzny.
– Proszę…
– Gdzie ich zgubiłeś? – spytał aktor nieco spokojniej.
Chłopiec zaczął przestępować z nogi na nogę, było mu wyraźnie zimno. Widać, iż kurtka niewystarczająco go grzała.
– W centrum handlowym. Byliśmy w jednym ze sklepów odzieżowych, podszedłem do jednego z regałów, żeby obejrzeć ubrania, odwróciłem się, a wtedy rodziców już nie było – mówił z powagą.
Samuel ciężko westchnął. Ta historia wydała się mu nieprawdopodobna. Rodzice wyszli ze sklepu, tak po prostu zostawiając syna? Mało realne. Nie mógł jednak zostawić tego chłopca, mimo że jego słowa zalatywały kłamstwem. A gdyby to była prawda? Gdzie oni mogliby teraz być? Pewnie szukają dziecka po całym centrum handlowym, podczas gdy ono stoi na dworze i rozmawia z samym Samuelem Hastingiem.
Pomogę odnaleźć mu rodziców, a jeśli to bajeczka, zmarnuję czas, muszę zaryzykować.
Przyglądając się buzi chłopca w skupieniu, chciał w ten sposób jeszcze dowiedzieć się prawdy, chciał przewiercić wzrokiem jego wnętrze.
– Dobra. Pomogę ci – odezwał się krótko po chwili.
– Pomoże mi pan? – Jeszcze lekko nie dowierzał.
– Tak. Jak masz na imię?
Twarz dziecka momentalnie rozpromieniła się, ukazując na wargach szeroki uśmiech. To było jak deszcz, po którym pojawiło się słońce.
– William. Will – odparł z nutą radości w głosie.
– Chodź, Will. I mów mi po imieniu – powiedział swobodnie i razem udali się w stronę centrum handlowego, które mieścił się niedaleko.
Trzeba było iść dziesięć minut. Chłopiec, ucieszony tym obrotem sprawy, zaczął dreptać obok swojego nowego towarzysza.
– Oglądałem „Bądź mój”, bardzo fajny – zagadnął mile.
Samuel spoglądał kątem oka na weselszego dzieciaka, z którego smutek wyparował. Nie sprawiał już wrażenia zlęknionego, jakby wcale nie zgubił rodziców, co wydało się Samuelowi podejrzane. Nic nie odpowiedział. Wolał nie odzywać się, bo pewnie zaraz przeklnie, palnie coś głupiego. Szedł, mając wzrok utkwiony przed siebie. Wyczuwając napięty nastrój, Will także już nie zagadywał, po prostu cieszył się samą obecnością swojego idola.
W tym roku zima była bardzo sroga. Biały puch leżał praktycznie wszędzie i swoim czarem okrywał świat, dodając jej odrobinę blasku. Na ulicach znajdowała się tak zwana chlapa, która powodowała, że każdy pojazd nie przekraczał dozwolonej prędkości, bojąc się, iż wpadnie w poślizg. Wszystkie drzewa uginały swoje konary od dużej ilości śniegu, powodując, że przybierały kształt wielkich, śniegowych kul. Cały świat, a przynajmniej jego większa część oddała się tej zimie, by bez pamięci zatracić się w jeździe na sankach, lepieniu bałwanów i innych zajęciach, które pozostawały w pamięci na długi okres czasu.
W jednym z mieszkań w nowym bloku dwie dziewczynki jadły właśnie śniadanie w kuchni. Veronica Sommers pilnowała, aby z ich talerzy znikła cała zawartość jajecznicy i aby nie grzebały się zbytnio.
– Mamusiu, czy po śniadaniu pójdziemy na sanki? – zapytała dziecięcym głosikiem ośmioletnia Cassie, dłubiąc w swym talerzu.
Złociste, opadające na plecy włosy i duże oczy nadawały drobnej twarzy niewinnego wyrazu. Matka spojrzała na nią łagodnym wzrokiem. Jej wiek był trudny do określenia, ponieważ jedynymi widocznymi oznakami dojrzałości mogły być „kurze łapki” w kącikach ciemnych oczu. Młodości i promienności dodawał z pewnością delikatny, niewymuszony uśmiech ukazujący malutkie dołki w policzkach. Szczerość wyrazu twarzy kobiety była widoczna również w oczach, które faktycznie zdawały się wyrażać jej radość. Efekt mógł psuć jednak wygląd czarnych włosów sprawiających wrażenie przesuszonych, zaś ich kolor jakby postarzał szatynkę. Strój kobiety był ładny. Biała bokserka ze złotymi cekinami dobrze wyglądała w połączeniu z brązowymi spodniami, a skórzany pasek nałożony na koszulkę dopełniał efektu.
– Nie, kochanie. Musimy pójść do miasta na zakupy.
Córeczka ułożyła usta w podkowę.
– Ale ja…
– Trzeba kupić nowe bombki i zrobić zakupy, zapomniałaś, mała? – wtrąciła ze swobodą dwunastoletnia Judith, długowłosa blondynka, większa i doroślejsza wersja Cassie.
Cassie łypnęła okiem na siostrę, a potem na mamę. Chwilę milczała, przełykając kolejny kęs jajecznicy z boczkiem.
– Ale będę mogła kupić sobie czekoladę miętową? – zapytała z nutą nadziei.
– Oczywiście. – Veronica skinęła twierdząco głową, spoglądając życzliwie na córkę, której wargi momentalnie uniosły się w górę, ukazując szeroki uśmiech.
– No dobra! – Klasnęła radośnie w rączki, zaś w jej oczach rozbłysły wesołe iskierki.
Miętowe delicje były jej ulubioną przekąską, ogromnie za nimi przepadała. Z ust Judith wydobył się cichy dźwięk śmiechu. Cassie zawtórowała, śmiejąc się równie słodko jak starsza siostra. Matka skarciła je nieco groźnym wzrokiem i chrząknęła znacząco, aby mieć nad nimi przewagę, choć w głębi duszy radowała się, iż miały takie dobre humory, zważywszy na sytuację, w jakiej się znajdowały.
– No, jedzcie, musimy zaraz wyjść. – Zerknęła na ścienny zegar wskazujący dziewiątą czterdzieści.
Upiła głębszy łyk czarnej kawy ze szklanki. Dziewczynki w mig dokończyły jajecznicę, a potem poszły do łazienki, żeby umyć zęby. W tym czasie Veronica dopiła napój. Gdy córki gotowe wyszły do wąskiego przedpokoju, kobieta ruszyła za nimi. Najpierw ubrała młodszą córkę, zakładając jej różowy żakiet, jasny szalik oraz czarną opaskę z kwiatkami. Całość wyglądała bardzo dziewczęco. Judith ubrała sama adekwatny dla swego wieku płaszczyk i jedwabisty szalik. Wszystkie trzy wyszły z małego mieszkania, a potem zeszły schodami na dół. Wolne, sobotnie przedpołudnie postanowiła przeznaczyć na załatwienie ważnych spraw, a potem na zakupy. Sąsiadka zwykle pilnująca dziewczynki rozchorowała się wczoraj, więc pani Sommers musiała je wziąć ze sobą na miasto mimo panującego mrozu. Rozsądna Judith dobrze opiekowała się rezolutną Cassie, lecz i tak było lepiej nie zostawiać je same w mieszkaniu. Przypadkiem odkręcony gaz, włamanie złodzieja czy inne nieszczęśliwe sytuacje. Matka chciała tego uniknąć.
Kiedy tylko znalazły się na dworze, podeszły do auta zaparkowanego przy krawężniku. Veronica obserwowała, jak córki wsiadają z tyłu i zapinają pasy. Młodsza jeszcze troszkę pomarudziła, więc rodzicielka musiała ją uspokajać, na szczęście szybko to poskutkowało. Veronica usiadła za kierownicą, włączyła radio i powoli odjechała w stronę centrum miasta. Judith i Cassie wsłuchiwały się w cicho płynącą piosenkę, patrząc na zaśnieżony krajobraz powoli płynący za szybami. Pani Sommers mogła całkowicie skupić się na jeździe. Z radia akurat wydobywał się utwór Modern Talking – „Cheri Cheri Lady”. Była to ulubiona piosenka jej męża. Ponure wspomnienie znów do niej powróciło. Cztery lata temu zginął tragicznie w wypadku samochodowym. Była to nagła, bolesna śmierć. Veronica bardzo ją przeżyła, nie mówiąc już o dziewczynkach. Bardzo rozpaczały. Dopiero od roku jakoś odżyły, choć ich życie nadal było zapełnione pustką i głębokim smutkiem. Mimo iż rana w sercach lekko się zabliźniła, nigdy nie będzie można jej do końca zagoić. Veronica zamrugała gwałtownie powiekami, aby powstrzymać łzy powoli napływające jej do oczu. Wydobyła z siebie głębokie westchnienie. Żyła dla córeczek. Musiała dla nich żyć.
Już nie mogę się doczekać. Już od tygodnia marzę o tym spotkaniu.
Trzydziestosześcioletni Felix Crawford uśmiechnął się delikatnie, spoglądając na siebie w lustrzanym odbiciu. Jego gładkie policzki bez żadnego zarostu dodawały mu chłopięcego uroku. W białej, wyprasowanej koszuli i jeansowych spodniach wyglądał znakomicie. Całości dopełniał czerwony krawat i ładnie zaczesane włosy na prawą stronę.
Elegancko.
Odwrócił się i wyszedł powolnym krokiem ze swojego pokoju. Mimo że spotkają się tutaj, w jego domu, nic go nie obchodziło. Nieważne o jakiej porze. Nieważne w jakim miejscu. Ważne z kim. Tak wygląda bycie zakochanym. Świata się nie widzi poza tą osobą. Nawet jedzenie w jej towarzystwie wydaje się być lepsze, smaczniejsze. Zszedł schodami na dół i od razu skierował się do kuchni. Wzrok wbił w stół, elegancko zastawiony, gdzie śniadanie zostało już uszykowane. Sałatka warzywna oraz naleśniki z truskawkami i bitą śmietaną. Felix spojrzał na ścienny zegar wskazujący dziesiątą, a po chwili usłyszał lekkie nadchodzące kroki i poczuł dotyk przy swych nogach. Odwrócił się. Tuż obok niego stał dorosły owczarek niemiecki, patrząc na niego prosząco. Mężczyzna nachylił się. Pogłaskał go po uchu.
– Co, Abby? Chcesz jeść? – zapytał łagodnym głosem.
Pies w odpowiedzi raz szczeknął i wyszedł z kuchni. Zaprowadził właściciela do przedpokoju. Ruchem łba kiwnął na smycz leżącą na szafce. Na wargach Felixa zagościł szeroki uśmiech. Stanął przed wilczurem, który dalej spoglądał błagalnym wzrokiem na niego.
– Na spacerek?
W odpowiedzi Abby zaszczeknęła dwa razy, co oznaczało dla mężczyzny potwierdzenie. Założył ręce na piersi.
– Mam randkę. – Zawiesił na moment głos i dodał po chwili: – Ale dobra. Idziemy. – Klasnął w dłonie, na co pies zareagował radosnym merdaniem ogona.
Do spotkania zostało trochę czasu, toteż postanowił go wykorzystać. Poranny spacer dobrze im zrobi. Ubrał swoje buty i nałożył płaszcz. Potem założył ucieszonej Abby obrożę i smycz. Wyszedł z domu, a następnie zamknął drzwi frontowe na klucz. Śnieg prószył z nieba, a wokół panował prawdziwie zimowy klimat. Crawford spokojnie ruszył przed siebie chodnikiem. Był pogrążony w swoim świecie. W jego głowie krążyły miłe myśli na temat tego, co za godzinę się wydarzy. Zastanawiał się nad tym, co będą robić. Ogarniało go szczęście. Odetchnął mroźnym powietrzem. Słyszał przyjemny dźwięk skrzypiącego pod stopami śniegu. Abby zrobiła kupę. Mogli ruszyć dalej. Jego głębokie myśli zostały przerwane z powodu napotkanego starszego sąsiada. Felix przystanął z nim i wdał się w swobodną pogawędkę. Sąsiad cieszył się z tego, iż pan Crawford tak promieniał radością. Reszta spaceru odbyła się spokojnie. Po jakimś czasie Felix wraz z psem wrócili do domu. Akurat dochodziła dziesiąta pięćdziesiąt. Jeszcze dziesięć minut. Zdążył siebie i Abby rozebrać, a potem pójść na górę, by psiknąć się męskimi perfumami. Właśnie zaczesywał grzebieniem swe włosy, kiedy usłyszał dzwonek do drzwi. Rzucił ostatnie spojrzenie w lustro, po czym z narastającym zadowoleniem zszedł na dół. Zbliżył się do drzwi i je otworzył. Na widok drugiej połówki poczuł, jak jego serce nieco szybciej zaczęło bić.
– Cześć. – Uśmiechnął się szeroko.
– Cześć.
Felix wpuścił swą drogą miłość do środka i zamknął za nią drzwi, a potem delikatnie ucałował jej usta. Odwzajemniła jego pocałunek z czułością, przytulając go do siebie, a potem odsunęła się, aby móc ściągnąć wierzchnią odzież. Pies przywitał ją, wesoło merdając ogonem. Pogłaskała ją po łbie.
– Jak minęła podróż, kochanie? – spytał Felix, przypatrując się im.
Otrzymał subtelny uśmiech.
– Dobrze, dziękuję. Cieszę się, że mogę latać samolotami.
Po paru minutach weszli do kuchni.
– Ojej, dla mnie zrobiłeś takie śniadanie?
– Oczywiście – potwierdził mężczyzna z dumą w głosie.
Zaczęli jeść, rozmawiając ze sobą w luźnej atmosferze. Po kilku minutach skończyli śniadanie. Wiedzieli, na co teraz mają ochotę. Poszli na górę do sypialni. Felix powolnym krokiem podszedł do dwuosobowego łóżka. Tak brakowało mu tej bliskości, że pragnął kochać się tu i teraz. Nie zdążył jednak nic zrobić, bo jego serdeczna sympatia powiedziała, że zaraz wraca. Mrugnęła do niego okiem i wyszła z sypialni, kręcąc zalotnie biodrami na boki. Mężczyzna wiedział, iż zrobiła to specjalnie, by go podniecić. Ciszę wypełnił dźwięk dzwoniącej komórki. Z niechęcią sięgnął po telefon leżący na stoliku nocnym. Dzwoniła jego mama.
Że też wybrała sobie taką chwilę.
Ciężko westchnął. Musiał jednak odebrać, bo może coś się stało.
– Cześć – przywitał się, stanąwszy na środku pokoju, tyłem do drzwi.
– Cześć, synku. Co u ciebie?
– Wszystko dobrze. Jestem trochę zajęty…
– Co robisz?
– Sprzątam kuchnię. Zaraz ma do mnie przyjść fachowiec i naprawić zmywarkę, bo się zepsuła – skłamał od razu.
– Ale masz chwilę czasu? – Pytanie z ust kobiety zabrzmiało tak żałośnie, że postanowił jeszcze nie kończyć rozmowy.
W końcu to mama. Kochał ją i nie umiał jej tak po prostu teraz odtrącić.
– Tak, mam.
– Świetnie. Jak ogólnie radzisz sobie z pracą?
Nagle Felix usłyszał leciutkie skrzypnięcie drzwi i po chwili poczuł spokojny oddech na swojej skórze sugerujący, że ktoś stanął tuż za nim. Nie zwrócił na to większej uwagi.
– W porządku. Obowiązki nauczyciela nie są lekkie, ale nie narzekam. Mam dobrą klasę.
– To chociaż u ciebie dobrze. U mnie średnio. Wczoraj znów kręciło mi się w głowie, nie mogłam wyjść nawet na spacer.
– To niedobrze…
– Mógłbyś czasem mnie odwiedzić, Felixie – odparła z lekkim wyrzutem.
Kobieta była już w podeszłym wieku, miała za sobą siedemdziesiąt cztery wiosny.
Wydobył z siebie ciche westchnienie.
– Odwiedzam cię, jak tylko mogę. W tygodniu pracuję, ale wpadam często, żeby ci pomagać. I co niedzielę – przypomniał jej.
Dłoń pogładziła go czule po włosach, a następnie poczuł na swojej szyi usta budzące powoli jego zmysły.
– To za mało. Chciałabym, żebyś jeszcze więcej ze mną pobył. Nie wiem, ile mi życia zostało. Stęskniłam się za tobą.
– Przyjadę do ciebie we wtorek.
– Dobrze. A wiesz, ostatnio spotkałam córkę sąsiadki spod trójki. – Zebrało jej się na dłuższą rozmowę.
Jak zwykle trafia w nieodpowiednią porę.
Przewrócił teatralnie oczyma, ciesząc się, że matka tego nie widzi.
– Serio?
Zwinne palce odkryły lekko skrawek jego koszuli, a miękkie wargi zaczęły leniwie błądzić po jego nagim karku. Zadrżał z przyjemnością.
– Widziałam ją tylko w przelocie. Zrobiła się z niej paskudna dziewczyna. Jak ta dzisiejsza młodzież się ubiera i maluje! Nie to, co kiedyś. – Ożywiona kobieta mówiła już z werwą.
– Mhm... – Tracił już coraz bardziej nad sobą kontrolę, doznając namiętniejszych pocałunków i czując delikatne ocieranie się o jego pośladki.
– Nie wiem, co się porobiło z tymi dziećmi. Są naprawdę rozkapryszone. Pamiętam, jak byłeś mały…
Gdy tarcie zrobiło się mocniejsze, a zęby lekko przegryzły płatek jego ucha, podniecenie wzrosło. Pragnął jak najszybciej trzasnąć telefonem.
– Kończę, mamo. Fachowiec przyjechał. Odezwę się potem. Pa. – Z trudem ukrył swój rozgorączkowany głos i przerwał połączenie.
Odwrócił się przodem. To piękne, zgrabne, teraz nagie ciało sprawiło, że zrobiło mu się gorąco, a jego penis znacznie drgnął. Zawsze tak reagował na ten widok.
O Boże.
Matthew również patrzył na niego wygłodniałym wzrokiem, w jego oczach błyskały iskierki pożądania. Jego policzki i broda były pokryte obfitym, czarnym zarostem. Odebrał Felixowi telefon i położył go na stoliku. Bez słowa naparł na jego ciało. Uśmiechnął się lubieżnie, zaczynając prędko rozpinać guziki jego koszuli. Felix oblizał dolną wargę, pozwalając, aby koszula opadła na podłogę. Po chwili wpił się w wargi swojego partnera, który ujął w dłoń jego podbródek i zaczął równie zachłannie odwzajemniać pocałunki Felixa, pocierając swoim językiem o jego. Obaj nie mogli się doczekać, gdy znów się ze sobą połączą, kiedy ich podniecenie dosięgnie zenitu…
Święta Bożego Narodzenia zbliżały się wielkimi krokami. Theophilia Davis wędrowała spokojnie po ulicach. Przed oczyma miała piękny widok świątecznie przystrojonego miasta, jednakże ten całokształt tylko wprawiał ją w przygnębienie i wewnętrzną rozpacz. Mimo że powinna cieszyć się z nadchodzących Świąt, ona ich po prostu nie czuła. Nie miała z kim ich obchodzić. Dotarła do serca miasta, czyli do wielkiego placu. Na środku stała ogromna choinka przystrojona milionami złocistych światełek, które wieczorami cudownie prezentowały się w ciemnościach. Starsza pani wolno przemierzała zaśnieżone chodniki, żałując w duszy, iż nie ma z kim cieszyć się tymi magicznymi Świętami, nie ma z kim obchodzić Nowego Roku. Lekki wiaterek bawił się jej siwymi kosmykami włosów wystającymi spod wełnianej czapki, a ona czuła się samotna i zagubiona. Usiadła powoli na jednej z wolnych ławek, bo zmęczyła się tym chodzeniem. Żylaki na nogach znacznie utrudniały jej spacery, rzadko wychodziła z domu, ale dziś czuła się lepiej, więc postanowiła wyjść na dłuższy spacer i zrobić zakupy w centrum handlowym. Wlepiła tępy wzrok w budynek ratuszu.
Dzieci schorowanej staruszki pracowały za granicą w Niemczech, bardzo rzadko ją odwiedzały. Nawet na Święta nie przyjeżdżały, toteż spędzała je sama w swoim mieszkanku. Mimo dziewięćdziesięciu lat musiała radzić sobie sama. Wydawało jej się, że najbliżsi zupełnie o niej zapomnieli. Pewnie tak było. Zapomnieli. Dzwonili raz na jakiś czas. Nie wysyłali kartek na Święta, jakby odcięli się od niej. Dobrze, że jeszcze sąsiedzi jej pomagali. Robili zakupy, czasem przychodzili porozmawiać, wypić herbatę. Theophilia po rozwodzie z mężem-pijakiem - bardzo oddała się swoim dzieciom, córce i synowi, kochała ich po równo.
Opiekowałam się nimi, byłam wspaniałą matką, tym bardziej nie rozumiałam, dlaczego teraz oni się nie odzywają, dlaczego tak ode mnie stronią. Owszem, dzieci wyprowadziły się do Niemiec, miały już swoje życie, swoje sprawy, ale żeby nawet nie zadzwonić i nie zapytać, jak się mama czuje? Nawet nie mieć kontaktu z wnukami, które zaledwie dwa razy zobaczyły babcię? To jest nieprawdopodobne. Niezrozumiałe. Dlaczego jak daje się komuś swoje serce i dozgonną miłość matczyną, to otrzymuje się w zamian oschłość? Może miały jakieś problemy, które ukrywały przede mną? Może nie chciały mnie zamęczać swoimi trudnymi kłopotami? Może wydarzyło się coś w ich życiu, iż wstydziły się tego powiedzieć? Nie wiadomo. Czy znajdę odpowiedź na to, co się dzieje?
Bazar Bożonarodzeniowy to prawdziwa uczta. Kupowano przeróżne rzeczy związane ze świętami, od ozdóbek na choinkę aż po pyszne ciastka. Choinki ubrane w różnobarwne bombki, światełka, aniołki prezentowały się dumnie na wystawach. Stragany były wręcz oblężone. Ludzie ogarnięci gorączką zakupową rozmawiali ze sobą głośno, przeciskali się między punktami sprzedaży. W tle słychać było ciche piosenki świąteczne wprawiające w pozytywny nastrój. Mikołaje z czerwonymi z zimna nosami rozdawali dzieciom cukierki, a dorosłych zachęcali do zrobienia zakupów. W powietrzu unosił się zapach świerków.
Samuel wraz z Willem mijali właśnie ten jarmark, kiedy nagle chłopiec przystanął. Zaciągnął się dyskretnie wonią ciasta.
– Mam ochotę na coś słodkiego – oznajmił pogodnym głosem jak gdyby nigdy nic.
Aktor wlepił w niego zaskoczone spojrzenie. A więc to była zmyłka. Dzieciak szukający rozpaczliwie rodziców nie myślałby o takich pierdołach.
– Słucham?
Will, ignorując pytanie, zbliżył się do jednego ze straganów, na którym leżały świeżo upieczone pierniki. Spojrzał na nie z apetytem, a potem na mężczyznę. Ta pokusa była silniejsza od niego. Dziecięcość wzięła górę.
– Kupi mi pan? – zapytał z nadzieją.
– To nie szukasz rodziców?! – odparował poirytowany Hasting, zaciskając dłonie w pięści.
Buzia dziecka raptownie przybrała żałosną minę. Zrozumiało, że samo się wkopało. Musiało powiedzieć prawdę.
– Przepraszam. To było kłamstwo – wyszeptało skruszone, skubiąc nerwowo kawałek swej brudnej kurteczki.
Władała nim wściekłość. Nasunął ciaśniej czapkę na oczy, aby nikt go nie zauważył, nie rozpoznał. Jak mógł dać się tak nabrać?! Teraz mógłby siedzieć w swoim ciepłym, cichym domu, a nie szwendać się z obcym bachorem!
– Spieprzaj – syknął przez zaciśnięte zęby, odwrócił się na pięcie i odszedł żwawym krokiem, zostawiając biednego chłopca samego.
Przystanął po chwili, chowając się za rogiem. Bachor go nie śledził. Całe szczęście!
Pani Sommers załatwiła sprawy w mieście, a teraz z córkami oglądała stragan ze świecącymi ozdobami. Cassie zaciekawionym wzrokiem wodziła za kolorowymi światełkami, zaś Judith, nieco znużona zakupami, milczała i cicho wzdychała co jakiś czas. Potrafiła się zachować, więc nie robiła scen ani nie grymasiła.
– Żółte będą ładne – wtrąciła Cassie cieniutkim tonem głosu, szarpiąc lekko matkę za rękaw płaszcza.
– Dobrze, skarbie. – Posłała jej życzliwy uśmiech i zwróciła się do sprzedawczyni: – Poprosimy pudełko z czerwonymi i żółtymi bombkami.
Po tym zakupie udały się do drugiej wystawy. Stanęły przed nią. Wzrok młodszej dziewczynki przykuły misie w różnych rozmiarach i kolorach, więc podeszła do straganu znajdującego się naprzeciw, lekko oddalając się od mamy i starszej siostry, które wciąż miały na nią oko.
Matthew i Felix stali w pobliżu. Właśnie kupili prezenty dla swoich bliskich i bezpiecznie stanęli z boku, aby nie torować ludziom drogi. Nagle zadzwoniła komórka Felixa, który wyciągnął ją z kieszeni płaszcza i spojrzał odruchowo na wyświetlacz. Mama.
– Cześć, synku.
– Cześć – przywitał się uprzejmie, przyciskając mocniej słuchawkę do ucha, by lepiej ją słyszeć.
– Gdzie jesteś?
– Na jarmarku.
– Możesz przyjechać tu natychmiast? Źle się czuję. Kręci mi się w głowie – mówiła rodzicielka poddenerwowanym głosem.
Doznał nieprzyjemnego ukłucia w żołądku. Musiał zostawić wszystko i pojechać do niej. Był świadom powagi sytuacji. Mama nie udawała. Kłamstwa i „choroby na niby” to nie w jej stylu.
– Dobrze. Zaraz będę. – I rozłączył się. Schował telefon do kieszeni. Spojrzał na swojego partnera. – Przepraszam. Mama źle się poczuła. Jadę do niej.
Matthew lekko zmarszczył brwi w zdziwieniu, ale zaraz potem na jego twarzy pojawiło się prawdziwe zrozumienie.
– Jadę z tobą – zasugerował szybko, patrząc z troską na Felixa, który zaprzeczył ruchem głowy.
– Nie. Wiesz, że ona nie może cię poznać – odparł, mając nadzieję, iż jego ukochany się nie obrazi.
Byli parą od dziesięciu lat, lecz matka Felixa Crawforda nie miała pojęcia o tym, że jej jedynak był gejem. Od piętnastego roku życia zaczął interesować się chłopcami, ale skutecznie ukrywał swoją orientację. Po jego wyprowadzce było to jeszcze łatwiejsze. Czuł żal, że musi chować przed matką swoją miłość, ale wiedział, iż rodzicielka nie zaakceptuje go. Była przeciwniczką „odmieńców”. Matthew nie obraził się. Przyjął to z całkowitym zrozumieniem.
– Okay. – Pogładził z troską ramię Felixa. – Zadzwoń, jak będziesz mógł.
Skinął twierdząco głową i czym prędzej ruszył przed siebie. W pośpiechu opuścił jarmark. Podszedł do swojego samochodu zaparkowanego nieopodal, wsiadł, po czym z piskiem opon odjechał. Matthew postanowił, iż skorzysta z okazji i pokręci się tutaj, kupi prezent dla swojego mężczyzny.
Theophilia Davis powoli szła wśród straganów. Wszyscy wokół niej byli szczęśliwi. Tylko ona nie. A może wśród tego tłumu jakaś osoba także czuła się opuszczona i spędzi sama Święta? Minęła kilka stoisk i ludzi, którzy zdawali jej się nie zauważać, jakby była niewidzialna. Niektórzy bez rozmysłu lekko ją potrącali, bąkając pod nosem „przepraszam”. Nikt nie zwracał uwagi na staruszkę. Każdy myślał o sobie. Czy w dzisiejszych czasach wszyscy byli egoistami, nawet jej dzieci, które o niej zapomniały? Usiadła na jednej z ławek mieszczącej się niedaleko jarmarku, a zarazem w spokojniejszym miejscu, gdzie nie słychać było tak dużego gwaru. Spojrzała w górę. Mimo siedemnastej niebo już było ciemne, zaś ulicę wieńczył blask pomarańczowej latarni. Z głębi piersi Theophilii wyrwał się zdławiony szloch, kiedy tylko pomyślała gorzko o tym, że tyle poświęciła się dzieciom, a teraz przyjdzie jej spędzić resztę swoich dni w samotności.
W niespodziewanym przez nikogo, nagłym momencie narodziło się coś, przez co czar i magiczny klimat prysł. Wybuch bomby atomowej. Kilkanaście ludzkich ciał oraz przeróżnych przedmiotów wzbiło się w powietrze i zaczęło lądować w niejednolitych odległościach od siebie. To była wielka eksplozja, której nikt się nie spodziewał, nikt też nie przeżył. Słynny aktor Samuel Hasting, chłopiec o imieniu Will, pani Sommers i jej córeczki, homoseksualista Matthew i staruszka Theophilia. Wszyscy zginęli. Oni i ponad pięćdziesiąt innych osób. Jak się później okazało, sprawcą dramatu był pakistański uchodźca, który przyleciał do Ameryki w marcu dwa tysiące trzynastego roku. Otrzymał tam status uchodźcy. Do zamachu przyznało się Państwo Islamskie. Sam uchodźca zastrzelił się zaraz po wybuchu. Policja znalazła jego ciało w pobliżu miejsca tragedii. Felix Crawford o śmierci swojego ukochanego dowiedział się z telewizji. Bardzo to przeżył, do tego nawet stopnia, iż chciał popełnić samobójstwo. Nie zrobił tego jednak ze względu na schorowaną mamę, która potrzebowała jego pomocy i była teraz dla niego najważniejsza.
Jedna chwila zmieniła wszystko. Życie zniknęło.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dobry wieczór.
Przybywam do Was z nową opowieścią. Nie będę jej komentować, zostawiam Wam opinię. Chciałabym poinformować, że Rzeka Opowieści zajęła II miejsce na Księdze Baśni! Dziękuję bardzo wszystkim za głosy oddane na mojego bloga. Nie spodziewałam się, że zdobędę aż tyle głosów.
29 stycznia Rzeka Opowieści skończyła dokładnie rok. Choć była kilkumiesięczna przerwa, cieszę się, iż wciąż jestem na blogosferze i nie zamierzam z niej na razie rezygnować.
Chciałabym trochę "rozruszać" Rzekę (żeby woda nie była taka mętna ;)), więc w kwietniu pojawi się coś zupełnie nowego, czego do tej pory nie było. Za ten czas w marcu powinnam także wstawić kolejne, jednoczęściowe opowiadanie.
Nie liczę na wiele komentarzy ze względu na to, iż trochę mnie tu nie było. Liczę jednak na jakikolwiek, choćby mały odzew, że tu zaglądacie. ;)
Pozdrawiam Was.
Samuel Hasting rozmyślał o swoim życiu, siedząc w zacisznym kącie ciepłej kawiarni i popijając gorącą kawę. W to sobotnie przedpołudnie kręciło się sporo osób, ale nikt do tej pory go nie rozpoznał, a był tutaj od piętnastu minut. Kamuflaż dobrze działał. Sztuczna broda, wąsy, ciemne okulary i czapka z daszkiem. Często miewał ochotę nie być przez nikogo zauważanym albo rozpłynąć się w powietrzu. Od samego rana prześladował go pech. Najpierw dowiedział się, że ma kręcić film wtedy, kiedy miał prywatny wyjazd z kumplami w góry. Nie mógł odmówić reżyserowi, gdyż było to coś od dawna już zaplanowanego. Potem, gdy wyszedł na dwór, jakiś pies obsikał jego nogawki spodni i Samuel musiał iść do domu, by się przebrać. Były to bardzo drogie spodnie, z najwyższej półki. Poszedł do swojego ulubionego marketu po ukochane piwo, które zawsze wypijał w soboty, lecz niestety nie mieli. Nie było dostawy. Dzień dopiero się zaczynał, a już spotkał go trzeci pech.
Nagle, mimo woli, głośno kichnął. Okulary lekko zsunęły się mu z nosa. Do stolika podeszły trzy młode dziewczyny, w momencie gdy prędko poprawił swoje szkła. Przyglądały mu się, jakby sprawdzając, czy to na pewno ten aktor z komedyjek romantycznych.
– Pan Hasting? – Jedna z nich wbiła baczne spojrzenie w jego twarz.
Pokręcił przecząco głową, modląc się w duchu o spokój.
– Proszę powiedzieć – zażądała druga tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Tak, to ja – odburknął, wiedząc, że już nie ma wyboru i że musi się do tego przyznać.
Nieśmiało poprosiły go o autograf. Naturalnie podpisał im kawałki białych kartek, po czym uśmiechnął się sztucznie. Kiedy niewiasty odeszły, dopił swoją kawę do końca, pragnąc już wyjść stąd i zaszyć się w swoim wielkim domu. W pośpiechu ubrał płaszcz i wyszedł z kawiarni. Mróz owiał jego twarz, więc mocniej opatulił się szalikiem. Nienawidził zimy, najchętniej zapadłby w sen zimowy jak niedźwiedź i obudziłby się dopiero latem. Albo nigdy, żeby nikt więcej nie mógł się go czepiać.
O tak, wtedy miałbym święty spokój. Idiotyczne aktorstwo.
Niespodziewanie zapatrzył się na jakieś ubranie wiszące na wystawie, wtedy raptownie skręcił za róg i z kimś się zderzył.
– Cholera – mruknął, łapiąc się lekko za głowę, na szczęście nic mu się nie stało.
Zmarszczył nos, momentalnie poprawił czapkę z daszkiem, naciągając ją bardziej na oczy na wypadek, gdyby to był znów jakiś pieprzony fan.
– Przepraszam – wyszeptał cieniutki głos.
Spojrzał na osobę, na którą się napatoczył. Był to około dwunastoletni chłopiec, biednie ubrany. Miał na sobie cienką, obdartą kurteczkę i skromne, zwykłe jeansy. Nie miał czapki ani szalika, za to zaczerwieniony z zimna nos i uszy. Trząsł się lekko, patrząc spłoszony na mężczyznę.
– Patrz, gdzie leziesz – warknął zły Samuel.
Nie czekając na jego odpowiedź, wyminął go i przyspieszył kroku. Nie oglądał się wcale za siebie. Nie spieszyło mu się nigdzie, lecz nie chciał, by dzieciak poprosił go o autograf, zdjęcie lub - co gorsza - żebrał o pieniądze. Chłopiec, wielki fan pana Hastinga, od razu skojarzył, iż to słynny aktor z komedii „Bądź mój", więc w osłupieniu stał i patrzył na oddalającego się mężczyznę.
– Hasting? – zapytał sam siebie retorycznie, jakby nie dowierzając, kogo zobaczył.
Po chwili całkiem oprzytomniał, zrozumiał, że to on. Samuel Hasting. Nagle zapragnął zaczepić go pod byle jakim pretekstem, aby tylko aktor zwrócił na niego uwagę. Rzucił się pędem w jego stronę, po czym zagrodził mu drogę. Zdezorientowany mężczyzna wlepił w niego zdziwione spojrzenie, patrząc przez czarne okulary.
– Zgubiłem się… pomoże mi pan wrócić do rodziców? – odezwał się chłopiec nieśmiałym głosem.
Hasting milczał całkowicie zaskoczony jego pytaniem. Wszystkiego się spodziewał, tylko nie tego.
Czy to był blef, czy bachor faktycznie potrzebował pomocy? Jeśli tak, czemu zwrócił się akurat do mnie, do słynnego aktora, skoro mógł zaczepić każdego, kto tędy przechodził?
Rozejrzał się prędko wokół, dochodząc do wniosku, że panuje tu spory ruch i że na pewno ktoś inny mu pomoże.
– Spierdalaj – syknął przez zaciśnięte zęby.
W tym momencie zauważył na buzi chłopca istne błaganie. Lekko zsunął okulary z nosa, aby móc dokładniej przyjrzeć się dziecku, które wyglądało naprawdę żałośnie z ułożonymi w podkówkę wargami. Jego oczy pełne nadziei były utkwione w twarzy mężczyzny.
– Proszę…
– Gdzie ich zgubiłeś? – spytał aktor nieco spokojniej.
Chłopiec zaczął przestępować z nogi na nogę, było mu wyraźnie zimno. Widać, iż kurtka niewystarczająco go grzała.
– W centrum handlowym. Byliśmy w jednym ze sklepów odzieżowych, podszedłem do jednego z regałów, żeby obejrzeć ubrania, odwróciłem się, a wtedy rodziców już nie było – mówił z powagą.
Samuel ciężko westchnął. Ta historia wydała się mu nieprawdopodobna. Rodzice wyszli ze sklepu, tak po prostu zostawiając syna? Mało realne. Nie mógł jednak zostawić tego chłopca, mimo że jego słowa zalatywały kłamstwem. A gdyby to była prawda? Gdzie oni mogliby teraz być? Pewnie szukają dziecka po całym centrum handlowym, podczas gdy ono stoi na dworze i rozmawia z samym Samuelem Hastingiem.
Pomogę odnaleźć mu rodziców, a jeśli to bajeczka, zmarnuję czas, muszę zaryzykować.
Przyglądając się buzi chłopca w skupieniu, chciał w ten sposób jeszcze dowiedzieć się prawdy, chciał przewiercić wzrokiem jego wnętrze.
– Dobra. Pomogę ci – odezwał się krótko po chwili.
– Pomoże mi pan? – Jeszcze lekko nie dowierzał.
– Tak. Jak masz na imię?
Twarz dziecka momentalnie rozpromieniła się, ukazując na wargach szeroki uśmiech. To było jak deszcz, po którym pojawiło się słońce.
– William. Will – odparł z nutą radości w głosie.
– Chodź, Will. I mów mi po imieniu – powiedział swobodnie i razem udali się w stronę centrum handlowego, które mieścił się niedaleko.
Trzeba było iść dziesięć minut. Chłopiec, ucieszony tym obrotem sprawy, zaczął dreptać obok swojego nowego towarzysza.
– Oglądałem „Bądź mój”, bardzo fajny – zagadnął mile.
Samuel spoglądał kątem oka na weselszego dzieciaka, z którego smutek wyparował. Nie sprawiał już wrażenia zlęknionego, jakby wcale nie zgubił rodziców, co wydało się Samuelowi podejrzane. Nic nie odpowiedział. Wolał nie odzywać się, bo pewnie zaraz przeklnie, palnie coś głupiego. Szedł, mając wzrok utkwiony przed siebie. Wyczuwając napięty nastrój, Will także już nie zagadywał, po prostu cieszył się samą obecnością swojego idola.
W tym roku zima była bardzo sroga. Biały puch leżał praktycznie wszędzie i swoim czarem okrywał świat, dodając jej odrobinę blasku. Na ulicach znajdowała się tak zwana chlapa, która powodowała, że każdy pojazd nie przekraczał dozwolonej prędkości, bojąc się, iż wpadnie w poślizg. Wszystkie drzewa uginały swoje konary od dużej ilości śniegu, powodując, że przybierały kształt wielkich, śniegowych kul. Cały świat, a przynajmniej jego większa część oddała się tej zimie, by bez pamięci zatracić się w jeździe na sankach, lepieniu bałwanów i innych zajęciach, które pozostawały w pamięci na długi okres czasu.
W jednym z mieszkań w nowym bloku dwie dziewczynki jadły właśnie śniadanie w kuchni. Veronica Sommers pilnowała, aby z ich talerzy znikła cała zawartość jajecznicy i aby nie grzebały się zbytnio.
– Mamusiu, czy po śniadaniu pójdziemy na sanki? – zapytała dziecięcym głosikiem ośmioletnia Cassie, dłubiąc w swym talerzu.
Złociste, opadające na plecy włosy i duże oczy nadawały drobnej twarzy niewinnego wyrazu. Matka spojrzała na nią łagodnym wzrokiem. Jej wiek był trudny do określenia, ponieważ jedynymi widocznymi oznakami dojrzałości mogły być „kurze łapki” w kącikach ciemnych oczu. Młodości i promienności dodawał z pewnością delikatny, niewymuszony uśmiech ukazujący malutkie dołki w policzkach. Szczerość wyrazu twarzy kobiety była widoczna również w oczach, które faktycznie zdawały się wyrażać jej radość. Efekt mógł psuć jednak wygląd czarnych włosów sprawiających wrażenie przesuszonych, zaś ich kolor jakby postarzał szatynkę. Strój kobiety był ładny. Biała bokserka ze złotymi cekinami dobrze wyglądała w połączeniu z brązowymi spodniami, a skórzany pasek nałożony na koszulkę dopełniał efektu.
– Nie, kochanie. Musimy pójść do miasta na zakupy.
Córeczka ułożyła usta w podkowę.
– Ale ja…
– Trzeba kupić nowe bombki i zrobić zakupy, zapomniałaś, mała? – wtrąciła ze swobodą dwunastoletnia Judith, długowłosa blondynka, większa i doroślejsza wersja Cassie.
Cassie łypnęła okiem na siostrę, a potem na mamę. Chwilę milczała, przełykając kolejny kęs jajecznicy z boczkiem.
– Ale będę mogła kupić sobie czekoladę miętową? – zapytała z nutą nadziei.
– Oczywiście. – Veronica skinęła twierdząco głową, spoglądając życzliwie na córkę, której wargi momentalnie uniosły się w górę, ukazując szeroki uśmiech.
– No dobra! – Klasnęła radośnie w rączki, zaś w jej oczach rozbłysły wesołe iskierki.
Miętowe delicje były jej ulubioną przekąską, ogromnie za nimi przepadała. Z ust Judith wydobył się cichy dźwięk śmiechu. Cassie zawtórowała, śmiejąc się równie słodko jak starsza siostra. Matka skarciła je nieco groźnym wzrokiem i chrząknęła znacząco, aby mieć nad nimi przewagę, choć w głębi duszy radowała się, iż miały takie dobre humory, zważywszy na sytuację, w jakiej się znajdowały.
– No, jedzcie, musimy zaraz wyjść. – Zerknęła na ścienny zegar wskazujący dziewiątą czterdzieści.
Upiła głębszy łyk czarnej kawy ze szklanki. Dziewczynki w mig dokończyły jajecznicę, a potem poszły do łazienki, żeby umyć zęby. W tym czasie Veronica dopiła napój. Gdy córki gotowe wyszły do wąskiego przedpokoju, kobieta ruszyła za nimi. Najpierw ubrała młodszą córkę, zakładając jej różowy żakiet, jasny szalik oraz czarną opaskę z kwiatkami. Całość wyglądała bardzo dziewczęco. Judith ubrała sama adekwatny dla swego wieku płaszczyk i jedwabisty szalik. Wszystkie trzy wyszły z małego mieszkania, a potem zeszły schodami na dół. Wolne, sobotnie przedpołudnie postanowiła przeznaczyć na załatwienie ważnych spraw, a potem na zakupy. Sąsiadka zwykle pilnująca dziewczynki rozchorowała się wczoraj, więc pani Sommers musiała je wziąć ze sobą na miasto mimo panującego mrozu. Rozsądna Judith dobrze opiekowała się rezolutną Cassie, lecz i tak było lepiej nie zostawiać je same w mieszkaniu. Przypadkiem odkręcony gaz, włamanie złodzieja czy inne nieszczęśliwe sytuacje. Matka chciała tego uniknąć.
Kiedy tylko znalazły się na dworze, podeszły do auta zaparkowanego przy krawężniku. Veronica obserwowała, jak córki wsiadają z tyłu i zapinają pasy. Młodsza jeszcze troszkę pomarudziła, więc rodzicielka musiała ją uspokajać, na szczęście szybko to poskutkowało. Veronica usiadła za kierownicą, włączyła radio i powoli odjechała w stronę centrum miasta. Judith i Cassie wsłuchiwały się w cicho płynącą piosenkę, patrząc na zaśnieżony krajobraz powoli płynący za szybami. Pani Sommers mogła całkowicie skupić się na jeździe. Z radia akurat wydobywał się utwór Modern Talking – „Cheri Cheri Lady”. Była to ulubiona piosenka jej męża. Ponure wspomnienie znów do niej powróciło. Cztery lata temu zginął tragicznie w wypadku samochodowym. Była to nagła, bolesna śmierć. Veronica bardzo ją przeżyła, nie mówiąc już o dziewczynkach. Bardzo rozpaczały. Dopiero od roku jakoś odżyły, choć ich życie nadal było zapełnione pustką i głębokim smutkiem. Mimo iż rana w sercach lekko się zabliźniła, nigdy nie będzie można jej do końca zagoić. Veronica zamrugała gwałtownie powiekami, aby powstrzymać łzy powoli napływające jej do oczu. Wydobyła z siebie głębokie westchnienie. Żyła dla córeczek. Musiała dla nich żyć.
Już nie mogę się doczekać. Już od tygodnia marzę o tym spotkaniu.
Trzydziestosześcioletni Felix Crawford uśmiechnął się delikatnie, spoglądając na siebie w lustrzanym odbiciu. Jego gładkie policzki bez żadnego zarostu dodawały mu chłopięcego uroku. W białej, wyprasowanej koszuli i jeansowych spodniach wyglądał znakomicie. Całości dopełniał czerwony krawat i ładnie zaczesane włosy na prawą stronę.
Elegancko.
Odwrócił się i wyszedł powolnym krokiem ze swojego pokoju. Mimo że spotkają się tutaj, w jego domu, nic go nie obchodziło. Nieważne o jakiej porze. Nieważne w jakim miejscu. Ważne z kim. Tak wygląda bycie zakochanym. Świata się nie widzi poza tą osobą. Nawet jedzenie w jej towarzystwie wydaje się być lepsze, smaczniejsze. Zszedł schodami na dół i od razu skierował się do kuchni. Wzrok wbił w stół, elegancko zastawiony, gdzie śniadanie zostało już uszykowane. Sałatka warzywna oraz naleśniki z truskawkami i bitą śmietaną. Felix spojrzał na ścienny zegar wskazujący dziesiątą, a po chwili usłyszał lekkie nadchodzące kroki i poczuł dotyk przy swych nogach. Odwrócił się. Tuż obok niego stał dorosły owczarek niemiecki, patrząc na niego prosząco. Mężczyzna nachylił się. Pogłaskał go po uchu.
– Co, Abby? Chcesz jeść? – zapytał łagodnym głosem.
Pies w odpowiedzi raz szczeknął i wyszedł z kuchni. Zaprowadził właściciela do przedpokoju. Ruchem łba kiwnął na smycz leżącą na szafce. Na wargach Felixa zagościł szeroki uśmiech. Stanął przed wilczurem, który dalej spoglądał błagalnym wzrokiem na niego.
– Na spacerek?
W odpowiedzi Abby zaszczeknęła dwa razy, co oznaczało dla mężczyzny potwierdzenie. Założył ręce na piersi.
– Mam randkę. – Zawiesił na moment głos i dodał po chwili: – Ale dobra. Idziemy. – Klasnął w dłonie, na co pies zareagował radosnym merdaniem ogona.
Do spotkania zostało trochę czasu, toteż postanowił go wykorzystać. Poranny spacer dobrze im zrobi. Ubrał swoje buty i nałożył płaszcz. Potem założył ucieszonej Abby obrożę i smycz. Wyszedł z domu, a następnie zamknął drzwi frontowe na klucz. Śnieg prószył z nieba, a wokół panował prawdziwie zimowy klimat. Crawford spokojnie ruszył przed siebie chodnikiem. Był pogrążony w swoim świecie. W jego głowie krążyły miłe myśli na temat tego, co za godzinę się wydarzy. Zastanawiał się nad tym, co będą robić. Ogarniało go szczęście. Odetchnął mroźnym powietrzem. Słyszał przyjemny dźwięk skrzypiącego pod stopami śniegu. Abby zrobiła kupę. Mogli ruszyć dalej. Jego głębokie myśli zostały przerwane z powodu napotkanego starszego sąsiada. Felix przystanął z nim i wdał się w swobodną pogawędkę. Sąsiad cieszył się z tego, iż pan Crawford tak promieniał radością. Reszta spaceru odbyła się spokojnie. Po jakimś czasie Felix wraz z psem wrócili do domu. Akurat dochodziła dziesiąta pięćdziesiąt. Jeszcze dziesięć minut. Zdążył siebie i Abby rozebrać, a potem pójść na górę, by psiknąć się męskimi perfumami. Właśnie zaczesywał grzebieniem swe włosy, kiedy usłyszał dzwonek do drzwi. Rzucił ostatnie spojrzenie w lustro, po czym z narastającym zadowoleniem zszedł na dół. Zbliżył się do drzwi i je otworzył. Na widok drugiej połówki poczuł, jak jego serce nieco szybciej zaczęło bić.
– Cześć. – Uśmiechnął się szeroko.
– Cześć.
Felix wpuścił swą drogą miłość do środka i zamknął za nią drzwi, a potem delikatnie ucałował jej usta. Odwzajemniła jego pocałunek z czułością, przytulając go do siebie, a potem odsunęła się, aby móc ściągnąć wierzchnią odzież. Pies przywitał ją, wesoło merdając ogonem. Pogłaskała ją po łbie.
– Jak minęła podróż, kochanie? – spytał Felix, przypatrując się im.
Otrzymał subtelny uśmiech.
– Dobrze, dziękuję. Cieszę się, że mogę latać samolotami.
Po paru minutach weszli do kuchni.
– Ojej, dla mnie zrobiłeś takie śniadanie?
– Oczywiście – potwierdził mężczyzna z dumą w głosie.
Zaczęli jeść, rozmawiając ze sobą w luźnej atmosferze. Po kilku minutach skończyli śniadanie. Wiedzieli, na co teraz mają ochotę. Poszli na górę do sypialni. Felix powolnym krokiem podszedł do dwuosobowego łóżka. Tak brakowało mu tej bliskości, że pragnął kochać się tu i teraz. Nie zdążył jednak nic zrobić, bo jego serdeczna sympatia powiedziała, że zaraz wraca. Mrugnęła do niego okiem i wyszła z sypialni, kręcąc zalotnie biodrami na boki. Mężczyzna wiedział, iż zrobiła to specjalnie, by go podniecić. Ciszę wypełnił dźwięk dzwoniącej komórki. Z niechęcią sięgnął po telefon leżący na stoliku nocnym. Dzwoniła jego mama.
Że też wybrała sobie taką chwilę.
Ciężko westchnął. Musiał jednak odebrać, bo może coś się stało.
– Cześć – przywitał się, stanąwszy na środku pokoju, tyłem do drzwi.
– Cześć, synku. Co u ciebie?
– Wszystko dobrze. Jestem trochę zajęty…
– Co robisz?
– Sprzątam kuchnię. Zaraz ma do mnie przyjść fachowiec i naprawić zmywarkę, bo się zepsuła – skłamał od razu.
– Ale masz chwilę czasu? – Pytanie z ust kobiety zabrzmiało tak żałośnie, że postanowił jeszcze nie kończyć rozmowy.
W końcu to mama. Kochał ją i nie umiał jej tak po prostu teraz odtrącić.
– Tak, mam.
– Świetnie. Jak ogólnie radzisz sobie z pracą?
Nagle Felix usłyszał leciutkie skrzypnięcie drzwi i po chwili poczuł spokojny oddech na swojej skórze sugerujący, że ktoś stanął tuż za nim. Nie zwrócił na to większej uwagi.
– W porządku. Obowiązki nauczyciela nie są lekkie, ale nie narzekam. Mam dobrą klasę.
– To chociaż u ciebie dobrze. U mnie średnio. Wczoraj znów kręciło mi się w głowie, nie mogłam wyjść nawet na spacer.
– To niedobrze…
– Mógłbyś czasem mnie odwiedzić, Felixie – odparła z lekkim wyrzutem.
Kobieta była już w podeszłym wieku, miała za sobą siedemdziesiąt cztery wiosny.
Wydobył z siebie ciche westchnienie.
– Odwiedzam cię, jak tylko mogę. W tygodniu pracuję, ale wpadam często, żeby ci pomagać. I co niedzielę – przypomniał jej.
Dłoń pogładziła go czule po włosach, a następnie poczuł na swojej szyi usta budzące powoli jego zmysły.
– To za mało. Chciałabym, żebyś jeszcze więcej ze mną pobył. Nie wiem, ile mi życia zostało. Stęskniłam się za tobą.
– Przyjadę do ciebie we wtorek.
– Dobrze. A wiesz, ostatnio spotkałam córkę sąsiadki spod trójki. – Zebrało jej się na dłuższą rozmowę.
Jak zwykle trafia w nieodpowiednią porę.
Przewrócił teatralnie oczyma, ciesząc się, że matka tego nie widzi.
– Serio?
Zwinne palce odkryły lekko skrawek jego koszuli, a miękkie wargi zaczęły leniwie błądzić po jego nagim karku. Zadrżał z przyjemnością.
– Widziałam ją tylko w przelocie. Zrobiła się z niej paskudna dziewczyna. Jak ta dzisiejsza młodzież się ubiera i maluje! Nie to, co kiedyś. – Ożywiona kobieta mówiła już z werwą.
– Mhm... – Tracił już coraz bardziej nad sobą kontrolę, doznając namiętniejszych pocałunków i czując delikatne ocieranie się o jego pośladki.
– Nie wiem, co się porobiło z tymi dziećmi. Są naprawdę rozkapryszone. Pamiętam, jak byłeś mały…
Gdy tarcie zrobiło się mocniejsze, a zęby lekko przegryzły płatek jego ucha, podniecenie wzrosło. Pragnął jak najszybciej trzasnąć telefonem.
– Kończę, mamo. Fachowiec przyjechał. Odezwę się potem. Pa. – Z trudem ukrył swój rozgorączkowany głos i przerwał połączenie.
Odwrócił się przodem. To piękne, zgrabne, teraz nagie ciało sprawiło, że zrobiło mu się gorąco, a jego penis znacznie drgnął. Zawsze tak reagował na ten widok.
O Boże.
Matthew również patrzył na niego wygłodniałym wzrokiem, w jego oczach błyskały iskierki pożądania. Jego policzki i broda były pokryte obfitym, czarnym zarostem. Odebrał Felixowi telefon i położył go na stoliku. Bez słowa naparł na jego ciało. Uśmiechnął się lubieżnie, zaczynając prędko rozpinać guziki jego koszuli. Felix oblizał dolną wargę, pozwalając, aby koszula opadła na podłogę. Po chwili wpił się w wargi swojego partnera, który ujął w dłoń jego podbródek i zaczął równie zachłannie odwzajemniać pocałunki Felixa, pocierając swoim językiem o jego. Obaj nie mogli się doczekać, gdy znów się ze sobą połączą, kiedy ich podniecenie dosięgnie zenitu…
Święta Bożego Narodzenia zbliżały się wielkimi krokami. Theophilia Davis wędrowała spokojnie po ulicach. Przed oczyma miała piękny widok świątecznie przystrojonego miasta, jednakże ten całokształt tylko wprawiał ją w przygnębienie i wewnętrzną rozpacz. Mimo że powinna cieszyć się z nadchodzących Świąt, ona ich po prostu nie czuła. Nie miała z kim ich obchodzić. Dotarła do serca miasta, czyli do wielkiego placu. Na środku stała ogromna choinka przystrojona milionami złocistych światełek, które wieczorami cudownie prezentowały się w ciemnościach. Starsza pani wolno przemierzała zaśnieżone chodniki, żałując w duszy, iż nie ma z kim cieszyć się tymi magicznymi Świętami, nie ma z kim obchodzić Nowego Roku. Lekki wiaterek bawił się jej siwymi kosmykami włosów wystającymi spod wełnianej czapki, a ona czuła się samotna i zagubiona. Usiadła powoli na jednej z wolnych ławek, bo zmęczyła się tym chodzeniem. Żylaki na nogach znacznie utrudniały jej spacery, rzadko wychodziła z domu, ale dziś czuła się lepiej, więc postanowiła wyjść na dłuższy spacer i zrobić zakupy w centrum handlowym. Wlepiła tępy wzrok w budynek ratuszu.
Dzieci schorowanej staruszki pracowały za granicą w Niemczech, bardzo rzadko ją odwiedzały. Nawet na Święta nie przyjeżdżały, toteż spędzała je sama w swoim mieszkanku. Mimo dziewięćdziesięciu lat musiała radzić sobie sama. Wydawało jej się, że najbliżsi zupełnie o niej zapomnieli. Pewnie tak było. Zapomnieli. Dzwonili raz na jakiś czas. Nie wysyłali kartek na Święta, jakby odcięli się od niej. Dobrze, że jeszcze sąsiedzi jej pomagali. Robili zakupy, czasem przychodzili porozmawiać, wypić herbatę. Theophilia po rozwodzie z mężem-pijakiem - bardzo oddała się swoim dzieciom, córce i synowi, kochała ich po równo.
Opiekowałam się nimi, byłam wspaniałą matką, tym bardziej nie rozumiałam, dlaczego teraz oni się nie odzywają, dlaczego tak ode mnie stronią. Owszem, dzieci wyprowadziły się do Niemiec, miały już swoje życie, swoje sprawy, ale żeby nawet nie zadzwonić i nie zapytać, jak się mama czuje? Nawet nie mieć kontaktu z wnukami, które zaledwie dwa razy zobaczyły babcię? To jest nieprawdopodobne. Niezrozumiałe. Dlaczego jak daje się komuś swoje serce i dozgonną miłość matczyną, to otrzymuje się w zamian oschłość? Może miały jakieś problemy, które ukrywały przede mną? Może nie chciały mnie zamęczać swoimi trudnymi kłopotami? Może wydarzyło się coś w ich życiu, iż wstydziły się tego powiedzieć? Nie wiadomo. Czy znajdę odpowiedź na to, co się dzieje?
Bazar Bożonarodzeniowy to prawdziwa uczta. Kupowano przeróżne rzeczy związane ze świętami, od ozdóbek na choinkę aż po pyszne ciastka. Choinki ubrane w różnobarwne bombki, światełka, aniołki prezentowały się dumnie na wystawach. Stragany były wręcz oblężone. Ludzie ogarnięci gorączką zakupową rozmawiali ze sobą głośno, przeciskali się między punktami sprzedaży. W tle słychać było ciche piosenki świąteczne wprawiające w pozytywny nastrój. Mikołaje z czerwonymi z zimna nosami rozdawali dzieciom cukierki, a dorosłych zachęcali do zrobienia zakupów. W powietrzu unosił się zapach świerków.
Samuel wraz z Willem mijali właśnie ten jarmark, kiedy nagle chłopiec przystanął. Zaciągnął się dyskretnie wonią ciasta.
– Mam ochotę na coś słodkiego – oznajmił pogodnym głosem jak gdyby nigdy nic.
Aktor wlepił w niego zaskoczone spojrzenie. A więc to była zmyłka. Dzieciak szukający rozpaczliwie rodziców nie myślałby o takich pierdołach.
– Słucham?
Will, ignorując pytanie, zbliżył się do jednego ze straganów, na którym leżały świeżo upieczone pierniki. Spojrzał na nie z apetytem, a potem na mężczyznę. Ta pokusa była silniejsza od niego. Dziecięcość wzięła górę.
– Kupi mi pan? – zapytał z nadzieją.
– To nie szukasz rodziców?! – odparował poirytowany Hasting, zaciskając dłonie w pięści.
Buzia dziecka raptownie przybrała żałosną minę. Zrozumiało, że samo się wkopało. Musiało powiedzieć prawdę.
– Przepraszam. To było kłamstwo – wyszeptało skruszone, skubiąc nerwowo kawałek swej brudnej kurteczki.
Władała nim wściekłość. Nasunął ciaśniej czapkę na oczy, aby nikt go nie zauważył, nie rozpoznał. Jak mógł dać się tak nabrać?! Teraz mógłby siedzieć w swoim ciepłym, cichym domu, a nie szwendać się z obcym bachorem!
– Spieprzaj – syknął przez zaciśnięte zęby, odwrócił się na pięcie i odszedł żwawym krokiem, zostawiając biednego chłopca samego.
Przystanął po chwili, chowając się za rogiem. Bachor go nie śledził. Całe szczęście!
Pani Sommers załatwiła sprawy w mieście, a teraz z córkami oglądała stragan ze świecącymi ozdobami. Cassie zaciekawionym wzrokiem wodziła za kolorowymi światełkami, zaś Judith, nieco znużona zakupami, milczała i cicho wzdychała co jakiś czas. Potrafiła się zachować, więc nie robiła scen ani nie grymasiła.
– Żółte będą ładne – wtrąciła Cassie cieniutkim tonem głosu, szarpiąc lekko matkę za rękaw płaszcza.
– Dobrze, skarbie. – Posłała jej życzliwy uśmiech i zwróciła się do sprzedawczyni: – Poprosimy pudełko z czerwonymi i żółtymi bombkami.
Po tym zakupie udały się do drugiej wystawy. Stanęły przed nią. Wzrok młodszej dziewczynki przykuły misie w różnych rozmiarach i kolorach, więc podeszła do straganu znajdującego się naprzeciw, lekko oddalając się od mamy i starszej siostry, które wciąż miały na nią oko.
Matthew i Felix stali w pobliżu. Właśnie kupili prezenty dla swoich bliskich i bezpiecznie stanęli z boku, aby nie torować ludziom drogi. Nagle zadzwoniła komórka Felixa, który wyciągnął ją z kieszeni płaszcza i spojrzał odruchowo na wyświetlacz. Mama.
– Cześć, synku.
– Cześć – przywitał się uprzejmie, przyciskając mocniej słuchawkę do ucha, by lepiej ją słyszeć.
– Gdzie jesteś?
– Na jarmarku.
– Możesz przyjechać tu natychmiast? Źle się czuję. Kręci mi się w głowie – mówiła rodzicielka poddenerwowanym głosem.
Doznał nieprzyjemnego ukłucia w żołądku. Musiał zostawić wszystko i pojechać do niej. Był świadom powagi sytuacji. Mama nie udawała. Kłamstwa i „choroby na niby” to nie w jej stylu.
– Dobrze. Zaraz będę. – I rozłączył się. Schował telefon do kieszeni. Spojrzał na swojego partnera. – Przepraszam. Mama źle się poczuła. Jadę do niej.
Matthew lekko zmarszczył brwi w zdziwieniu, ale zaraz potem na jego twarzy pojawiło się prawdziwe zrozumienie.
– Jadę z tobą – zasugerował szybko, patrząc z troską na Felixa, który zaprzeczył ruchem głowy.
– Nie. Wiesz, że ona nie może cię poznać – odparł, mając nadzieję, iż jego ukochany się nie obrazi.
Byli parą od dziesięciu lat, lecz matka Felixa Crawforda nie miała pojęcia o tym, że jej jedynak był gejem. Od piętnastego roku życia zaczął interesować się chłopcami, ale skutecznie ukrywał swoją orientację. Po jego wyprowadzce było to jeszcze łatwiejsze. Czuł żal, że musi chować przed matką swoją miłość, ale wiedział, iż rodzicielka nie zaakceptuje go. Była przeciwniczką „odmieńców”. Matthew nie obraził się. Przyjął to z całkowitym zrozumieniem.
– Okay. – Pogładził z troską ramię Felixa. – Zadzwoń, jak będziesz mógł.
Skinął twierdząco głową i czym prędzej ruszył przed siebie. W pośpiechu opuścił jarmark. Podszedł do swojego samochodu zaparkowanego nieopodal, wsiadł, po czym z piskiem opon odjechał. Matthew postanowił, iż skorzysta z okazji i pokręci się tutaj, kupi prezent dla swojego mężczyzny.
Theophilia Davis powoli szła wśród straganów. Wszyscy wokół niej byli szczęśliwi. Tylko ona nie. A może wśród tego tłumu jakaś osoba także czuła się opuszczona i spędzi sama Święta? Minęła kilka stoisk i ludzi, którzy zdawali jej się nie zauważać, jakby była niewidzialna. Niektórzy bez rozmysłu lekko ją potrącali, bąkając pod nosem „przepraszam”. Nikt nie zwracał uwagi na staruszkę. Każdy myślał o sobie. Czy w dzisiejszych czasach wszyscy byli egoistami, nawet jej dzieci, które o niej zapomniały? Usiadła na jednej z ławek mieszczącej się niedaleko jarmarku, a zarazem w spokojniejszym miejscu, gdzie nie słychać było tak dużego gwaru. Spojrzała w górę. Mimo siedemnastej niebo już było ciemne, zaś ulicę wieńczył blask pomarańczowej latarni. Z głębi piersi Theophilii wyrwał się zdławiony szloch, kiedy tylko pomyślała gorzko o tym, że tyle poświęciła się dzieciom, a teraz przyjdzie jej spędzić resztę swoich dni w samotności.
W niespodziewanym przez nikogo, nagłym momencie narodziło się coś, przez co czar i magiczny klimat prysł. Wybuch bomby atomowej. Kilkanaście ludzkich ciał oraz przeróżnych przedmiotów wzbiło się w powietrze i zaczęło lądować w niejednolitych odległościach od siebie. To była wielka eksplozja, której nikt się nie spodziewał, nikt też nie przeżył. Słynny aktor Samuel Hasting, chłopiec o imieniu Will, pani Sommers i jej córeczki, homoseksualista Matthew i staruszka Theophilia. Wszyscy zginęli. Oni i ponad pięćdziesiąt innych osób. Jak się później okazało, sprawcą dramatu był pakistański uchodźca, który przyleciał do Ameryki w marcu dwa tysiące trzynastego roku. Otrzymał tam status uchodźcy. Do zamachu przyznało się Państwo Islamskie. Sam uchodźca zastrzelił się zaraz po wybuchu. Policja znalazła jego ciało w pobliżu miejsca tragedii. Felix Crawford o śmierci swojego ukochanego dowiedział się z telewizji. Bardzo to przeżył, do tego nawet stopnia, iż chciał popełnić samobójstwo. Nie zrobił tego jednak ze względu na schorowaną mamę, która potrzebowała jego pomocy i była teraz dla niego najważniejsza.
Jedna chwila zmieniła wszystko. Życie zniknęło.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dobry wieczór.
Przybywam do Was z nową opowieścią. Nie będę jej komentować, zostawiam Wam opinię. Chciałabym poinformować, że Rzeka Opowieści zajęła II miejsce na Księdze Baśni! Dziękuję bardzo wszystkim za głosy oddane na mojego bloga. Nie spodziewałam się, że zdobędę aż tyle głosów.
29 stycznia Rzeka Opowieści skończyła dokładnie rok. Choć była kilkumiesięczna przerwa, cieszę się, iż wciąż jestem na blogosferze i nie zamierzam z niej na razie rezygnować.
Chciałabym trochę "rozruszać" Rzekę (żeby woda nie była taka mętna ;)), więc w kwietniu pojawi się coś zupełnie nowego, czego do tej pory nie było. Za ten czas w marcu powinnam także wstawić kolejne, jednoczęściowe opowiadanie.
Nie liczę na wiele komentarzy ze względu na to, iż trochę mnie tu nie było. Liczę jednak na jakikolwiek, choćby mały odzew, że tu zaglądacie. ;)
Pozdrawiam Was.
Nie przepadałam za takimi źyciowymi opowiadaniami, ale po przeczytaniu Atlasu Chmur jakoś polubiłam ten rodzaj... więc wpadłam (wreszcie) i czytnęłam ^^ mi osobiście, bardzo się spodobało *.* takie .... życiowe, jak sam tytuł wskazuje.
OdpowiedzUsuńNie mam weny na kom a inne blogi czytają aż wreszcie je odwiedzę więc adios
Powodzenia w dalszym pisaniu, bo wychodzici to świetnie ^^
Pozdrawiam
♢~Vanessa~♢
Dziękuję za opinię, za zaglądnięcie do mnie. Również pozdrawiam. :)
UsuńOpowiadanie bardzo mi się podobało. Tekst lekko mi się czytało. Podziwiam cię, że poruszyłaś ten temat. Sama na pewno nie poruszyłabym tego tematu.
OdpowiedzUsuńPowodzenia w kontynuowaniu twojej dalszej twórczości, ponieważ wychodzi ci to świetnie.
All the love xxx
http://queen-of-life-and-deathff.blogspot.com
Dziękuję za opinię, za zaglądnięcie do mnie. Pozdrawiam. :)
UsuńNajpierw myślałam, że to opowiadanie o znanej osobowości i jego fanach. Ale gdy pojawiły się kolejne postacie, które nie miały ze sobą żadnego związku, zaczęłam się zastanawiać, co ich może połączyć. Naiwnie myślałam, że będzie to coś bardziej pozytywnego, szczególnie biorąc pod uwagę, że był to świąteczny czas. Niestety nie spodziewałam się wybuchu bomby oraz zamachowca, który przyczynił się śmierci tylu ludzi.
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie naprawdę pozwala na refleksję. Poznajemy różne osobowości, ich przemyślenia, nadzieje i emocje, które są zaledwie skrawkiem ich życia. I nagle to wszystko znika w jednej chwili, ponieważ jakaś osoba miała taką zachciankę. To coś okropnego.
Opowiadanie, mimo braku optymistycznie zakończenia, jest naprawdę dobre. Twórz dalej w taki sposób, a będziesz miała dużo czytelników.
Pozdrawiam.
lenaskolowska.blogspot.com
Dziękuję za opinię i za to, że do mnie zajrzałaś. To coś okropnego, ale prawdziwego. Takie przykre, wręcz tragiczne dramaty zdarzają się w życiu i są jak najbardziej realne. Opowieści w takich klimatach są dla mnie proste do pisania, dobrze mi się je pisze, więc na pewno będę tworzyła w taki sposób. Również pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuń