05 kwietnia 2016

"Zagadkowy wieczór"


Dzień zapowiadał się zwyczajnie, ot kolejny dzień w naszym życiu. William pracował jako lekarz. Wiedziałam, że tego dnia przyjmował do późna pacjentów w swoim prywatnym gabinecie. Czekałam na niego ze spokojem, nawet gdy minęła dwudziesta pierwsza. Siedziałam wygodnie na kanapie, oglądając swój ulubiony serial. Przysnęłam. Ocknęłam się po jakimś czasie. Ściszyłam głos w telewizorze, po czym skierowałam swój półprzytomny wzrok na zegarek. Matko! Była druga w nocy! Tyle ja spałam?! Wstałam i przeciągnęłam się, później poszłam do sypialni, sądząc, iż William już smacznie chrapie w łóżku. Nie było go. Pobiegłam do kuchni i łazienki, które także okazały się być puste. Gdzie on się podziewał?! Kiedy wyszłam na malutki przedpokój, rozległ się dźwięk dzwoniącej komórki. Serce zabiło mi szybciej. Wbiegłam do salonu. Nawet nie zerkając na wyświetlacz, odebrałam.
– Willi! Gdzie ty jesteś?! – zawołałam rozjuszona.
– Pani Abigail Stewart? – odezwał się męski, obcy głos.
– Tak, to ja.
– Pani jest żoną Williama Mavela?
– Żoną nie, narzeczoną. Coś się stało? – spytałam z pewnym cieniem irytacji.
– Jestem komisarzem policji. Dzwonię, by poinformować, że pan William Mavel nie żyje…
– Co?! – weszłam mu w słowo.
– Pani narzeczony został znaleziony martwy na ulicy. Zadano mu kilkakrotnie ciosy nożem.
– To… to… Jest pan pewny?! – Nie wierzyłam w to, co słyszę.
– Stuprocentowo. Znalazłem jego dokumenty, portfel. Prawdopodobnie…
– Chcę tam przyjechać! Zobaczyć go!
– Nie powinna pani…
– Proszę! Chcę go zobaczyć! – krzyczałam do telefonu.
– Podjadę po panią. – Cały czas mówił beznamiętny głosem, podczas gdy ja szalałam z niepokoju i wściekłości.
Policjant rozłączył się, a ja na miękkich nogach poszłam się ubierać. Drżącymi dłońmi zapinałam guziki płaszcza, ubierałam buty. Wszystko trwało jakby w transie. Zdawało mi się, że ta okropna sytuacja jest tylko wytworem wyobraźni, że zaraz się obudzę… Te dziesięć minut ciągnęło się chyba w nieskończoność. W końcu policjant przyjechał, zaś ja nie potrafiłam zachować spokoju. Szlochałam na widok dokumentów, które mi pokazał. Na pewno należały do mojego Williama. Przez łzy widziałam imię i nazwisko. William Mavel. Mimo to łudziłam się w duchu, że to jakieś fatalne nieporozumienie… Jechaliśmy w krępującej ciszy. Dotarliśmy na miejsce. Dzielnicowy zatrzymał samochód wśród panującej grobowej ciemności.
– Nie powinienem był przyjechać tu z panią. To zbyt duży szok… – powiedział ze skruchą.
Wysiadałam mimo jego protestów. Niedaleko nas, przy brzegu krawężnika leżał człowiek w nienaturalnie wygiętej pozycji. Powoli podeszłam bliżej i oniemiałam. Wytężyłam wzrok, by dokładnie sprawdzić, czy to on. Niestety, to był mój najdroższy skarbuś. Nie było żadnych wątpliwości. Z jego brzucha wyłaziły wnętrzności, na widok których mnie zemdliło. Resztę ciała miał nienaruszoną. Latarnie złowieszczo oświetlały swym blaskiem jego bladą, przestraszoną twarz. Poczułam, jak zalewa mnie fala żalu. Dopadłam do niego i wtuliłam głowę w jego zagłębienie szyi.
– Willy! Kto ci to zrobił?! – wrzeszczałam.
– Niech pani wstanie.
Nie zareagowałam.
– Proszę wstać! – Groźny głos funkcjonariusza wyrwał mnie z rozpaczy.
Z trudem oderwałam się od zimnego, kochanego ciała.
– Kto… to zrobił? – spytałam zachrypniętym tonem.
Patrzył na mnie z pewnym współczuciem w oczach. Odwróciłam się napięcie i pobiegłam ile sił w nogach. Słyszałam za sobą donośny głos policjanta, jednak ani na moment się nie zatrzymałam. Biegłam, biegłam, biegłam… Nieoczekiwanie świat zawirował mi przed oczami. Upadłam na kolana na chodniku. Wstałam i zaczęłam powoli iść na tyle, na ile pozwoliły mi raptem chwiejne nogi. Z naprzeciwka moim oczom ukazał się szyld zamkniętej restauracji, w której często jadaliśmy z Williamem. To tutaj poszliśmy na pierwszą randkę, to tutaj mi się oświadczył… Kiedyś piękne, teraz dotkliwe wspomnienia sprawiły, iż po moich policzkach pociekły łzy. To, co ujrzałam przed paroma minutami, pozostanie w mej psychice już na zawsze. Nigdy się od tego nie uwolnię… Stanęłam przed naszą ulubioną restauracją. Boże, dlaczego zabrałeś mi Williego?! Ociężałym krokiem zbliżyłam się do ciemnego zaułka za rogiem restauracji. Miłość. To uczucie, które towarzyszyło mi przez trzy lata. Wielka namiętność, którą darzyłam swego ukochanego. Nie byłam w stanie opisać tego żarliwego uczucia. Po prostu bardzo kochałam Williama. Łączyła nas niesamowita nić porozumienia, sympatii. Porozumiewaliśmy się bez słów. Żyliśmy w zgodzie, planowaliśmy wspólną przyszłość. Myśleliśmy przeprowadzić się do Nowego Yorku i założyć rodzinę… Wszystko BYŁO wspaniale. Piszę „BYŁO” z wielkiej litery, gdyż teraz już nie jest… Nagle wszystko zniknęło, rozprysło się niczym bańka mydlana. Nasze plany zostały całkowicie zakłócone. Przepadły w nicość. Nasza sielanka przestała istnieć… Zaszyłam się w tym zaułku. Stojąc oparta plecami o zimny mur, po omacku wyciągnęłam przedmiot ze swej torebki.
Pistolet.
Zawsze go nosiłam przy sobie, w razie potrzeby. I ta potrzeba właśnie nadeszła. Potrzeba spotkania się z Misiem w niebie… W tej chwili już nie obchodziło mnie, kto go zabił. Po co? Po co, skoro i tak odkrycie mordercy nie przywróci mu życia? Nie chcę wiedzieć, kto wypruł flaki mojemu biednemu Kwiatuszkowi… Najważniejsze było to, że zaraz się zobaczymy i będziemy razem szczęśliwi. Już na wieki wieków… Włożyłam lufę do ust. Smakowałam językiem metal, czując drżenie cyngla. Wyjęłam broń z ust, po czym przyłożyłam lufę do skroni. Odciągnęłam kurek, a mój palec zaciskał się na spuście. 
– Abigail!
W okamgnieniu poczułam gwałtowne szarpanie za ramię. Ktoś wyrwał mi pistolet z ręki.
– Abi, kochanie!
Nie rozpoznawałam tego zdenerwowanego głosu. Byłam zbyt pogrążona w depresji. Ktoś chwycił mnie za rękę i wyciągnął mnie z zaułka. Dopiero wówczas odwróciłam się i w mocnym blasku latarni stanęłam twarzą w twarz z… Z kim?! Z kim?! Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy.
– Co się dzieje?! – wołał zdezorientowany William.
Patrzył prosto na mnie, a ja stałam jak wryta, moje nogi wrosły w ziemię.
– Abi… szukałem cię…
– Ty nie żyjesz! Ciebie nie ma! – Wreszcie i z trudem odzyskałam mowę.
Nie miałam siły, by wyrwać się temu… duchowi? Mojej potwornie realistycznej, kreatywnej wyobraźni? William rozszerzył oczy z przerażenia.
– Jak to mnie nie ma? – Prawdziwy szok malował się na jego twarzy.
– Leżysz na ulicy niedaleko! Masz flaki na wierzchu, rozcięty brzuch! – Zamrugałam powiekami, ale zjawa wciąż tkwiła przede mną. Czułam wyraźnie jej uścisk na moich ramionach. Jezu, ja naprawdę byłam obłąkana!
– Myślałaś, że ja… – urwał, energicznie kręcąc głową na boki. – Och! To wszystko przeze mnie!
Milczałam kompletnie rozbita psychicznie. Gorączka emocjonalna galopowała w moim wnętrzu niczym nieokiełznany koń.
– Wcześniej nie powiedziałem ci o tym… – Przestał mnie trzymać i opuścił bezradnie głowę, jakby się czegoś wstydził. – Ja, William, żyję. To… mój bliźniak został zamordowany.
– Słucham?! – krzyknęłam w głuchej ciszy.
Spojrzał na mnie cały spłoszony. Jego wylękniony wyraz twarzy był podobny do chłopca, który coś przeskrobał.
– Mam brata, który jest łudząco podobny do mnie. Spotkaliśmy się, poszliśmy na piwo i dla jaj wymieniliśmy się dokumentami. Zachciało nam się durnych żartów. Bardziej jemu niż mnie – przerwał i przygładził swoje włosy. Był to pewnego rodzaju gest zawstydzenia. – Później wróciłem się do baru, żeby jednak oddać bratu dokumenty. Uznałem, że dowcipki nie są dla mnie. Szedłem pustą ulicą i… Byłem świadkiem tego wypadku… Widziałem, jak… – Pociągnął nosem. – Jego dziewczyna dźgała go nożem. Chciałem go uratować, ale wiesz… Byłem bardzo wystraszony. Ta dziewucha sprawiała wrażenie chorej psychicznie… Miała wielki nóż, a ja nic. Stchórzyłem na całej linii i teraz żałuję… – Po jego policzkach potoczyły się pierwsze łzy. Wytarł je wierzchem dłoni. – Pozwoliłem, by ta kretynka zabiła mojego braciszka… Ona poszła stamtąd, a ja… Nigdy sobie tego nie wybaczę. – Głos załamał mu się do reszty.
Milczałam, oblizując swoje spierzchnięte wargi. Nie mogłam wydusić z siebie żadnego dźwięku. Czułam, że moje gardło było zwężone.
– Nie mówiłem ci o swoim bliźniaku, bo… – William skrzywił się lekko, chyba brakowało mu odpowiednich słów. – Wstydziłem się go. Był wielkim seksoholikiem. Napalał się na kobiety. Był uzależniony od seksu. Nie było dnia, aby którejś kobiety nie przeleciał. Z pewnością by cię wykorzystał… Nie chciałem, żebyście się poznali. To nie wyszłoby naszemu związkowi na korzyść. – opowiadał już spokojniejszym tonem.
Musiałam przez moment przetrawić tą nowinę. Zrobiło mi się zimno od tego stania w bezruchu. Zaczęłam pocierać sobie ramiona.
– A ta dziewczyna, która go zabiła… – odezwałam się cicho.
– On parę dni temu brutalnie ją zgwałcił.
Nie chciałam nic więcej wiedzieć. Objęłam Williama za szyję, a on nachylił się nade mną. Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
– Nigdy więcej nie żartuj, Willy – wyszeptałam tylko, cała drżąc.
Przyciągnął mnie do siebie i mocno objął w pasie.
– Obiecuję, Abi. Obiecuję. – Westchnął ciężko.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Opowiadanie wyjątkowo bardzo krótkie i napisane spontanicznie, ale to dlatego, że chciałam też poinformować o zmianie adresu bloga. Wiem, że niektórzy mają problem z zapisem mojego nicku, więc uznałam, że Rzeka Opowieści jest łatwiejsza do zapamiętania, niż Opowieści Sovbedlly. Mam nadzieję, iż zostaniecie ze mną mimo zmiany :) 
Według mnie powyższa opowieść wyszła kiepsko i brakuje zakończenia. Ale cóż...
To był przedsmak tego, co obecnie piszę. A piszę inne opowiadanie, które mam nadzieję, pozytywniej Was zaskoczy. Zdradzę, iż będzie dłuższe i równie emocjonująco, ale pod innym kątem, bez brutalnych, krwawych scen...
Dziękuję wszystkim z całego serca za opinie na temat opowiadania o Powstaniu Warszawskim! Nie spodziewałam się aż takiej reakcji. Jestem onieśmielona i szczęśliwa, czytając miłe słowa, które dodają mi energii i motywacji do dalszego tworzenia. Jeszcze raz dziękuję Wam! :)
Wracam niedługo z nowym szablonem i nową opowieścią!
Trzymajcie się ciepło!

Calliste Secret Templates