Promienie słoneczne rozjaśniają nasze sylwetki. Na niebie widnieje słońce, którego blask razi w oczy. Poza tym nie widać ani jednej chmury. Rozłożyste gałęzie drzew dodają przyrodzie powagi, a soczyście zielona trawa syci swym kolorem.
Stoję razem z przyjaciółmi, bacznie obserwując rozgrywającą się przed nami podniosłą scenę. Jesteśmy świadkami uroczystej przysięgi żołnierza AK.
– W obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Maryi Panny, Królowej Korony Polskiej kładę swe ręce na ten Święty Krzyż, znak Męki i Zbawienia, i przysięgam być wiernym Ojczyźnie mej, Rzeczypospolitej Polskiej, stać nieugięcie na straży Jej honoru i o wyzwolenie Jej z niewoli walczyć ze wszystkich sił – aż do ofiary życia mego. Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej i rozkazom Naczelnego Wodza oraz wyznaczonemu przezeń Dowódcy Armii Krajowej będę bezwzględnie posłuszny, a tajemnicy niezłomnie dochowam, cokolwiek by mnie spotkać miało. Tak mi dopomóż Bóg – mówi uroczyście Stanisław, noszący pseudonim „Lukier”.
– Przyjmuję cię w szeregi Armii Polskiej, walczącej z wrogiem w konspiracji o wyzwolenie Ojczyzny. Twym obowiązkiem będzie walczyć z bronią w ręku. Zwycięstwo będzie twoją nagrodą. Zdrada karana jest śmiercią – odpowiada dowódca.
Po złożeniu przysięgi Stanisław bierze w ręce pistolet, a my zakrywamy dłońmi uszy, wciąż przyglądając się chłopakowi. Następuje salwa honorowa. Garść ptaków zrywa się i szybuje w górę.
Dwa dni później o godzinie siedemnastej wybucha powstanie warszawskie. Ten dzień zaburza spokojny los mieszkańców. Ciężarówki odjeżdżają pełne ludzi wyłapanych z ulicy. Ktoś mówi mi, że te furgonetki jadą do Auschwitz. Uświadamiam sobie, że wszystko jest stracone…
Plany na przyszłość? To nie dla mnie.
Korzystanie z przyjemności? To nie dla mnie.
Cieszenie się z życia? To nie dla mnie.
Miasto ogarnia kolejna noc. Noc, tak bardzo różniąca się od dnia. Tysiące gwiazd świeci w ciemności, jakby ktoś na górze rozsypał diamenty. Srebrzysty księżyc wisi na niebie i oświetla setki budynków. Od czasu do czasu można dostrzec spadającą gwiazdę, która przecina złocistą wstęgą głęboką czerń sklepienia. Mgła unosi się w powietrzu. Panuje głucha cisza, jedynie echo moich przyspieszonych kroków odbija się o mury.
Kiedy widzę przed sobą Stasia, czuję spokój. Krótkotrwały, lecz wewnętrzny spokój. Podchodzę bliżej i znajduję się w objęciach swojego chłopaka. Staś jest dwudziestodwuletnim, szczupłym młodzieńcem. Ma wygładzone włosy kasztanowej barwy. Broda bez całkowitego zarostu oraz okulary dodają mu powagi, a zarazem dziecinnego uroku.
– Płaczesz – zauważa, patrząc na mnie bystrymi, szarymi oczami.
– Bo… boję się o ciebie… – mówię łamiącym się tonem.
Drżę, a on ociera kciukiem kolejną łzę z mojego policzka.
– O nic się nie bój, Marysiu.
– Co będzie, jak ciebie też dorwą?
– Bądź spokojna. Naprawdę, poradzę sobie. Poradzę – powtarza „Lukier”, by dodać odwagi sobie, jak również mnie. Jego twarz jest przerażająco poważna.
– Tak bardzo chciałabym w to wierzyć… – szepczę smutno i zatapiam się w ponurych myślach.
Mija dopiero czwarty dzień powstania, a ile wyrządzono perfidnych krzywd. Biedne rodziny, które codziennie tracą swoich bliskich. Niewinni umierający ludzie. Ranni, przebywający w szpitalu i doznający wiele bólu. Mieszkańcy Warszawy, którzy każdego dnia oddają swoje życie za ojczyznę. Zwyrodniali Niemcy, mordujący z zimną krwią. Ziemia, która żywi się ludzką posoką.
Nie znamy dnia ani godziny. Nie wiemy, czy doczekamy jutra. Często modlę się, abyśmy przeżyli – ja, moi rodzice, siostrzyczka i „Lukier”, którego tak kocham…
Moje melancholijne myśli przerywa łagodny głos Stasia:
– Wiedz, że nic nas nie rozłączy.
Chwilę później nachyla się nade mną i bierze moją twarz w swoje silne dłonie. Liczymy się tylko my. Ja i on. Nic nie jest w stanie zniszczyć naszej miłości, nawet wojna. Staś delikatnie muska ustami moje wargi. Odwzajemniam jego pocałunek, który z każdą chwilą staje się coraz bardziej namiętny. Niespodziewanie słyszymy nadchodzące kroki. Odwracamy głowy w tamtą stronę. Serce wali jak młotem. Staś czujnie patrzy, kto do nas podchodzi. Okazuje się, że tylko nasi przyjaciele.
– Ale nas wystraszyliście! – mówię oburzona i ocieram dłonią czoło.
– Przepraszamy. – Wargi Heleny unoszą się w uśmiechu.
– Co, nocny spacerek? – „Karp” mruga do mnie okiem, a ja kiwam twierdząco głową.
– Tak…
– Przeszkodziliśmy wam.
– Nie, wcale nie. – Staś obejmuje ramieniem przyjaciela.
Razem odchodzą na bok i zaczynają o czymś rozmawiać. Ach, ci nasi chłopcy!
Podchodzę do Heleny.
– Jak się czujesz? – Patrzę na jej okrągły brzuszek.
– Dobrze. Dziękuję – odpowiada przyjaznym głosem.
– Jak myślisz, to chłopiec, czy dziewczynka?
Wzdycha z rozmarzeniem i gładzi swój brzuch.
– To obojętne. Ważne, że dziecko. – Chichocze wesoło, a ja razem z nią. Nagle przestaje i spoglądając na Stasia, mówi bez cienia zazdrości: – Ale twój Stasiu jest odważny.
Podążam za jej wzrokiem. Mój „Lukier” rozmawia z Józkiem, którego przezywano „Karp”. Widać, że świetnie się dogadują i rozumieją.
– Twój Józiu też.
– Nasi bohaterowie!
Po chwili ja i Staś żegnamy przyjaciół, którzy odchodzą. Gdy znikają w ciemności, Staś odwraca się do mnie. W jego oczach dostrzegam błysk ożywienia.
– Marysia… – szepcze.
Zbliżam się do niego.
– Słucham?
– Pocałuj mnie.
Całuję go delikatnie w usta. On oddaje mi pocałunek z namiętnością. Czuję się cudownie. Unosi mnie i przypiera do ściany budynku. Napiera na mnie całym ciałem, cały czas całując. Zatapiam palce w jego włosach. Zamykam oczy, kiedy czuję jego usta na swojej szyi, którą odchylam do tyłu, aby miał do niej lepszy dostęp. Silna dłoń zaciska się na moich pośladkach.
– Och, tak... – mówię cicho.
Później, gdy się już sobą nacieszyliśmy, żegnamy się.
– Uważaj na siebie. – Staś patrzy na mnie z uśmiechem.
– Ty też, kochany. – Gładzę go po policzku.
Rozglądam się na boki, obawiając się, że złapią mnie Niemcy. Na szczęście wokół nikogo nie ma. Docieram do kamienicy. Bezszelestnie wchodzę do mieszkania. W pokoju mijam śpiących rodziców, po czym powoli podchodzę do lustra. Uważnie przyglądam się sobie.
Mam dwadzieścia jeden lat, zgrabną sylwetkę oraz delikatne rysy twarzy. Długie, hebanowe włosy luźno opadają mi na plecy. Odwracam głowę i patrzę przez okno z przygnębieniem…
Rankiem siedzę razem z matulą i siostrą w niewielkiej kuchni. Płaczemy nad okrutną, pełną krwi rzeczywistością. Moja pięcioletnia siostra jeszcze nie rozumie, dlaczego jesteśmy zrozpaczone, ale i jej udziela się nasz pochmurny nastrój. Nie gada rezolutnie, jak to zazwyczaj bywa.
– Czemu jesteście smutne?
Zatapiam w nią spojrzenie.
– Wiesz, Basiu… – przerywam, gdyż nie znajduję odpowiednich słów.
– Nie smutne, tylko zamyślone. – Mama przychodzi mi z pomocą.
Basia zabawnie przekrzywia główkę. Wydaje się jeszcze bardziej zainteresowana tematem.
– A o czym myślicie?
– O… życiu – mówię krótko.
Chyba zadawala ją ta odpowiedź, bo posyła nam uśmiech. Wstaje i wychodzi z kuchni. Po chwili mama spogląda na mnie żałosnym wzrokiem.
– Nie pozwolę ci nigdzie wychodzić. – Próbuje podnieść głos, ale wychodzi z tego szept.
– Dlaczego? – pytam nieco zdezorientowana.
– Nie chcę, żeby ciebie zgarnęli!
– Rozumiem, że boisz się o mnie. Ale jestem przecież dorosła i…
– Siedź lepiej w domu, to cię nie porwą, Marysieńko – mówi stanowczo.
Uzmysławiam sobie, że nie wygram utarczek słownych z mamą. Przytakuję głową dla świętego spokoju, obiecując jej, że nigdzie się stąd nie ruszę. Jednak tak naprawdę nie chcę się ukrywać. Kiedy mama szykuje obiad, potajemnie wychodzę do skromnie urządzonego przedpokoju. Mała Basia drepcze za mną.
– Gdzie idziesz? – Zaciekawiona uśmiecha się do mnie.
– Nie mogę ci powiedzieć. To tajemnica. – Przytykam palec do swoich ust.
– Idziesz do Stasia?
– Tak. – Uśmiecham się mimo woli.
– Mogę iść z tobą? – Siostrzyczka zupełnie nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia.
– Nie.
Dostrzegam w jej oczach wyraźne rozczarowanie. Układa usta w podkówkę.
– Czemu? Proszę, chcę iść z tobą – szepcze tak błagalnie, że przez moment się waham.
Nie, nie mogę jej wziąć. Nie chcę, żeby jej coś się stało. Wreszcie gładzę ją po ciemnobrązowych włosach.
– Niedługo wrócę – zapewniam ją, a następnie wymykam się z mieszkania.
Słońce wygląda zza kłębiastych, białych chmur. Jego ciepłe promienie oświetlają twarze przejętych ludzi. Poranny ruch na ulicach wskrzesza przechodniów, a rozróby tworzą jeszcze większe zamieszanie w Warszawie. Jest tak gorąco, że można się niemal udusić.
Rozglądam się dookoła z trwogą. Na razie trwa porządek, który w każdej chwili może zostać zakłócony. Przechodzę kawałek dalej. Parę metrów przede mną jedzie niemiecki czołg. Odwracam się na pięcie i gnam przed siebie, słysząc strzelanie mieszające się z jazgotliwymi krzykami Niemców oraz płaczem dzieci. Potykam się o coś i upadam. W samą porę, gdyż pocisk rozerwałby mnie. Zrywam się, znów biegnę tak szybko, że brakuje mi tchu.
Ulica jest opustoszała, a domy jeszcze niezniszczone. Przystaję na chodniku i opieram się o mur budynku. Cieszę się w duchu, że Niemcy mnie nie zgarnęli. Ruszam dalej i docieram do kolejnej dzielnicy.
Na chodniku stoją moi przyjaciele oraz Staś. Trzej chłopcy są ubrani w cywilne stroje, zaś ja i Helena w sukienki. Witam się z nimi, a potem dostrzegam, że niedaleko nas przechodzi ksiądz. Korzystając z chwili wytchnienia, prosimy go, aby udzielił nam ślubu. Ksiądz zgadza się. Najpierw „Karp” i Helena biorą szybki ślub. Potem przychodzi kolej na mnie i Stasia.
– Ja, Stanisław, biorę ciebie, Mario, za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci. – Patrzy na mnie ze wzruszeniem.
Powtarzam te słowa. Za obrączki posługują nam kółka od zasłon. Obdarzamy się czułym pocałunkiem.
– Gratulacje, Lukier! – woła „Orzech” i klaszcze.
Wszyscy łapiemy się za ręce i zataczając krąg, wesoło tańczymy i śpiewamy. Muzyka nie jest nam potrzebna. Cieszymy się naszą obecnością. „Orzech” się śmieje. Patrzę szczęśliwa na Stasia, którego twarz także promienieje. Helena i „Karp” wysyłają sobie rozmarzone spojrzenia.
Niespodziewanie skromną ceremonię zakłócają groźne wrzaski, zbliżające się z każdą sekundą. Jak na komendę zwracamy głowy w ich kierunku. Jesteśmy czujni i przygotowani na wszystko. Z naprzeciwka biegną przerażeni Polacy. Wśród nich rozpoznaję moją sąsiadkę.
– Podpalili kamienicę na Wawelskiej! – krzyczy nieludzkim głosem, złapawszy się okrwawionymi dłońmi za głowę.
Czuję, jak ziemia osuwa mi się spod nóg. To kamienica, w której mieszkam!
– Rodzice… Basia… Co z nimi? – Wydaję z siebie stęknięcie.
– Ciężko ranną Basię zaniesiono do szpitala. Tak mi przykro, Marysiu.
– Muszę… zobaczyć Basię... – Łzy lecą mi po policzkach.
Dołączają do nas młodzi, polscy żołnierze. Proszą nas, abyśmy pomogli zanieść poszkodowanych ludzi do powstańczego szpitala. Ja i „Karp” podtrzymujemy nastoletnią dziewczynę, która ma bardzo pokiereszowaną nogę, Stasiu wraz z Heleną prowadzą starszego mężczyznę. Z powodu dużego brzucha Helenie sprawia to wysiłek. Natomiast „Orzech” niesie na rękach niemowlę zawinięte w chustę. Przed nami maszeruje czterech bojowników, torując nam drogę.
Na ulicy Bohaterów mieści się powstańczy szpital „Kordian”. Wchodzimy tam, a naszym oczom ukazuje się zatrważający obraz. Na kozetkach leżą setki rannych ludzi, którzy wołają o pomoc w uporaniu się z cierpieniem. Niektórzy konają. Dwie pielęgniarki nie nadążają z ich obsługiwaniem. Rozpaczliwe głosy przypominają wycie chorych zwierząt. Aż serce się kraje! Dzieci i dorośli… Kobiety i mężczyźni… Wszystkich łączy jedno. Męka.
W końcu wyławiam spojrzeniem moją siostrzyczkę. Moje kochane maleństwo. Na miękkich nogach podchodzę bliżej. Ciężko oddycha, patrząc otępiale na sufit. Na jej białej koszulce przeziera czerwona, powiększająca się plama. Zdejmuję opaskę z ramienia i zakładam ją na ranę. Basia przygląda się mi z apatią, po czym wydaje z siebie ostatnie tchnienie. Chlipię, gdy zamykam na zawsze jej dziecięce oczy.
Gdybym wtedy wzięła siostrzyczkę ze sobą, to z pewnością by dalej żyła…
Czuję dotyk na swym ramieniu. Odwracam się. Naprzeciw stoi pielęgniarka.
– Pomożesz mi? Trzeba założyć nowy bandaż dziecku.
Zgadzam się. Idę za nią. Staję przy kozetce, na której leży około dziesięcioletni chłopiec. Z jego kikuta lewej nogi sączy się krew. Pielęgniarka podaje mi bandaż i idzie do kolejnego pacjenta. Siadam przy chłopcu.
– Gdzie twoja mama? – pytam, owijając bandaż wokół kikuta.
Chłopiec milczy przez moment. Posyła mi przygnębiające spojrzenie.
– W niebie – odpowiada cicho.
Robi mi się go żal. Wzdycham i głaszczę go po głowie.
Nagle do wielkiego gmachu wparowują Niemcy i zaczynają rozstrzeliwanie, dobijając większość rannych. Padam na kolana i czołgam się przed siebie. Udaje mi się dotrzeć do przyjaciół schowanych między leżankami. Słychać rozemocjonowane skowyty. „Orzech” strzela do Niemca, który umiera. Jeden z nich capie niemowlę i żywcem je rozdziera, jakby było kartką papieru. Dwóm udaje się odebrać broń z rąk „Karpia” i zapędzić go w róg. „Karp” przewraca się, a oni zbliżają się do niego.
– Nie zabijajcie mnie, proszę… Mam dziecko w drodze… i żonę… – błaga jękliwym tonem.
Jednak Niemcy, nieludzkie bestie, nie odpuszczają. Jeden nadeptuje mu na głowę, a drugi zaczyna go kopać. Sprawia im to dziką przyjemność. Po skończonej zabawie celują pistolet w niego i wykańczają. Na naszych oczach zabijają „Karpia”. Helena chce pobiec do leżącego chłopaka, ale Staś mocno ją przytrzymuje.
– Józek! Józek! – woła z rozpaczą Helena, szarpiąc się bezskutecznie.
Uciekamy bocznym wyjściem. Biegniemy co sił w nogach, aż przystajemy. Teraz we czwórkę wolno przemierzamy dzielnicę, taksując nerwowym wzrokiem otoczenie, do którego nie dotarł jeszcze koszmar. Złowroga cisza grzmi nam w uszach. Stajemy w ukryciu, w bezpiecznej odległości. W stronę grupy Polaków niespodziewanie nadlatuje granat. Z przerażeniem widzimy, jak ich rozsadza. Na ulicę spada duży deszcz krwi, pomieszanej z porozdzielanymi kawałkami ludzkich ciał. Krzyczę, gdy przede mną upada fragment dłoni. Kilkadziesiąt osób w okamgnieniu odeszło z tego świata. Dobrze, że nas to nie dosięgło. Przynajmniej na razie…
Obaj chłopcy trzymają w rękach karabiny. Idziemy dalej wolnym krokiem. Helena jedną ręką trzyma się za duży brzuch.
– Józek… mój… – Jej głos łamie się.
– Musisz być silna, musisz myśleć o dziecku – mówię współczująco, obejmując ją ramieniem.
Mijając ocean trupów i spalone, zrujnowane domy, znów czuję mdłości. Przyjaciółka odtrąca moje ramię i przystaje.
– Ja zaraz was dogonię… – szepcze, ciężko oddychając.
– To zbyt niebezpieczne. Chodź. – „Orzech” podaje jej rękę.
– Muszę chwilkę odpocząć… Idźcie…
Patrzę na chłopaków, a oni na mnie. Staś kiwa głową. Kroczymy we trójkę, a po chwili chowamy się za rogiem budynku. Helena jest za nami w tyle. Idzie kawałek, potyka się i przewraca na brzuch. Raptem skądś wyłaniają się trzej Niemcy. Podbiegają do Heleny. Jeden odwraca ją na plecy. Ona chce wstać, ale on nadeptuje na jej szyję, uniemożliwiając ruch. Obserwujemy z przerażeniem, jak ostrze noża przecina jej brzuch, a krew tryska na zewnątrz. Helena krzyczy. Zakrywam usta dłonią, gdy drugi Niemiec wyciąga z rozciętego brzucha noworodka. Oddala się i wyrzuca je w stronę gruzów.
O Jezu! O Jezu!
Rana u Heleny powiększa się coraz bardziej. Mężczyzna kopie ją. Chcę jej pomóc, ale Staś mocno trzyma mnie za ramię. Niemiec zabija ją jednym strzałem karabinu. Płaczliwe jęki cichną, a Niemcy odchodzą. Odczekujemy, aż znikną nam z pola widzenia, a potem wychodzimy z ukrycia i znów idziemy. Drżę. Łzy płyną mi po policzkach, kiedy mijam martwą przyjaciółkę. Chłopcy też są przejęci, na ich twarzach maluje się smutek. Kucamy za jakimś pojazdem. „Orzech” zaczyna trząść się jak w histerii, a w jego oczach zauważam błysk szału.
– To koniec – powtarza słowa tak gorączkowo, jakby był czymś opętany.
– To jeszcze nie koniec – odzywa się Staś stanowczym tonem, poprawiając swoje okulary.
Ku naszemu zdziwieniu „Orzech” przykłada lufę strzelby do swoich otwartych ust i wystrzela. Nie zdążamy zareagować, bo dzieje się to zbyt szybko. Zakurzona twarz kolegi twardnieje i zalewa się czerwienią. Bezwolnie uderza o ziemię.
– Orzech?! Orzech! – Staś potrząsa nim bez rezultatu, więc po chwili odsuwa się od nieruchomego ciała.
– Boże… – Wtulam głowę w szyję ukochanego.
Czekamy parę minut, lecz nie pojawiają się żadni ludzie. Słychać tylko nasze przyśpieszone oddechy.
– Pójdę sprawdzić, czy jest czysto. – „Lukier” zniża głos do szeptu.
– Pójdę z tobą – mówię i oblizuję swoje spierzchnięte wargi.
– Nie. Poczekaj.
Staś kroczy przed siebie, ściskając w ręku karabin i lustrując wnikliwym spojrzeniem pobliski obszar. Znienacka dostaje kulą w brzuch. Upada. Podnosząc się, woła do mnie:
– Uciekaj! Uciekaj!
Serce mi łomocze, jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Ze strachem obserwuję, jak kula drugi raz trafia w Stasia, który się osuwa. Podbiegam do niego i klękam. Leży na plecach i z trudem oddycha, a przez jego strój wypływa coraz więcej krwi. Jestem tak blisko niego, że czuję jej lepkość.
– Stasiu! Nie zostawiaj mnie! Ja cię kocham! – Płaczę i potrząsam nim, aby nie odchodził.
Patrzy na mnie zamglonymi oczami, które stopniowo gubią blask.
– Przepraszam… skarbie… – szepcze ledwo dosłyszalnie.
Przygaszone światełko w spojrzeniu zupełnie zgasło. Jego oczy wciąż są otwarte i prawdziwe, lecz pozbawione całej esencji, a ciemna od brudu twarz zastyga w wyrazie smutku. Nagle po chwili czuję silne uderzenie powietrza i coś, jakby prąd o wysokim napięciu przeszywa moje ciało. Zostaję mocno postrzelona w kilku miejscach. Przewracam się i już się nie podnoszę.
– Staś… nie opuszczę cię aż do śmierci – wyduszam z siebie ostanie słowa.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie wiem, od czego zacząć...
Przeniosłam Was w 1944 rok, w świat wojny i śmierci. Zadanie bardzo trudne, ale mam nadzieję, że udało mi się oddać klimat tamtejszego okresu. Od pewnego czasu interesuję się Powstaniem Warszawskim do tego stopnia, że postanowiłam napisać opowiadanie. Naprawdę zagłębiłam się w temat. Byłam nawet w Muzeum Powstania Warszawskiego. To miejsce szczerze mnie poruszyło. Zdjęcia, listy, ubrania, pamiątki... Och. Cudowne. Mocno przeżywałam, gdy zobaczyłam to wszystko.
Nie ukrywam, że w pewnej mierze inspirowałam się "Miastem 44", nawet niektóre sceny są te same jak z filmu. Nie miejcie mi tego za złe. Musiałam "wyładować się emocjonalnie..." i stworzyć tę historię... Podczas pisania przeniosłam się do brutalnej, powstańczej rzeczywistości... Każdy komentarz motywuje mnie do dalszego pisania :)
Kiedy nowe opowiadanie? Na pewno nie w tym miesiącu.
Stoję razem z przyjaciółmi, bacznie obserwując rozgrywającą się przed nami podniosłą scenę. Jesteśmy świadkami uroczystej przysięgi żołnierza AK.
– W obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Maryi Panny, Królowej Korony Polskiej kładę swe ręce na ten Święty Krzyż, znak Męki i Zbawienia, i przysięgam być wiernym Ojczyźnie mej, Rzeczypospolitej Polskiej, stać nieugięcie na straży Jej honoru i o wyzwolenie Jej z niewoli walczyć ze wszystkich sił – aż do ofiary życia mego. Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej i rozkazom Naczelnego Wodza oraz wyznaczonemu przezeń Dowódcy Armii Krajowej będę bezwzględnie posłuszny, a tajemnicy niezłomnie dochowam, cokolwiek by mnie spotkać miało. Tak mi dopomóż Bóg – mówi uroczyście Stanisław, noszący pseudonim „Lukier”.
– Przyjmuję cię w szeregi Armii Polskiej, walczącej z wrogiem w konspiracji o wyzwolenie Ojczyzny. Twym obowiązkiem będzie walczyć z bronią w ręku. Zwycięstwo będzie twoją nagrodą. Zdrada karana jest śmiercią – odpowiada dowódca.
Po złożeniu przysięgi Stanisław bierze w ręce pistolet, a my zakrywamy dłońmi uszy, wciąż przyglądając się chłopakowi. Następuje salwa honorowa. Garść ptaków zrywa się i szybuje w górę.
Dwa dni później o godzinie siedemnastej wybucha powstanie warszawskie. Ten dzień zaburza spokojny los mieszkańców. Ciężarówki odjeżdżają pełne ludzi wyłapanych z ulicy. Ktoś mówi mi, że te furgonetki jadą do Auschwitz. Uświadamiam sobie, że wszystko jest stracone…
Plany na przyszłość? To nie dla mnie.
Korzystanie z przyjemności? To nie dla mnie.
Cieszenie się z życia? To nie dla mnie.
Miasto ogarnia kolejna noc. Noc, tak bardzo różniąca się od dnia. Tysiące gwiazd świeci w ciemności, jakby ktoś na górze rozsypał diamenty. Srebrzysty księżyc wisi na niebie i oświetla setki budynków. Od czasu do czasu można dostrzec spadającą gwiazdę, która przecina złocistą wstęgą głęboką czerń sklepienia. Mgła unosi się w powietrzu. Panuje głucha cisza, jedynie echo moich przyspieszonych kroków odbija się o mury.
Kiedy widzę przed sobą Stasia, czuję spokój. Krótkotrwały, lecz wewnętrzny spokój. Podchodzę bliżej i znajduję się w objęciach swojego chłopaka. Staś jest dwudziestodwuletnim, szczupłym młodzieńcem. Ma wygładzone włosy kasztanowej barwy. Broda bez całkowitego zarostu oraz okulary dodają mu powagi, a zarazem dziecinnego uroku.
– Płaczesz – zauważa, patrząc na mnie bystrymi, szarymi oczami.
– Bo… boję się o ciebie… – mówię łamiącym się tonem.
Drżę, a on ociera kciukiem kolejną łzę z mojego policzka.
– O nic się nie bój, Marysiu.
– Co będzie, jak ciebie też dorwą?
– Bądź spokojna. Naprawdę, poradzę sobie. Poradzę – powtarza „Lukier”, by dodać odwagi sobie, jak również mnie. Jego twarz jest przerażająco poważna.
– Tak bardzo chciałabym w to wierzyć… – szepczę smutno i zatapiam się w ponurych myślach.
Mija dopiero czwarty dzień powstania, a ile wyrządzono perfidnych krzywd. Biedne rodziny, które codziennie tracą swoich bliskich. Niewinni umierający ludzie. Ranni, przebywający w szpitalu i doznający wiele bólu. Mieszkańcy Warszawy, którzy każdego dnia oddają swoje życie za ojczyznę. Zwyrodniali Niemcy, mordujący z zimną krwią. Ziemia, która żywi się ludzką posoką.
Nie znamy dnia ani godziny. Nie wiemy, czy doczekamy jutra. Często modlę się, abyśmy przeżyli – ja, moi rodzice, siostrzyczka i „Lukier”, którego tak kocham…
Moje melancholijne myśli przerywa łagodny głos Stasia:
– Wiedz, że nic nas nie rozłączy.
Chwilę później nachyla się nade mną i bierze moją twarz w swoje silne dłonie. Liczymy się tylko my. Ja i on. Nic nie jest w stanie zniszczyć naszej miłości, nawet wojna. Staś delikatnie muska ustami moje wargi. Odwzajemniam jego pocałunek, który z każdą chwilą staje się coraz bardziej namiętny. Niespodziewanie słyszymy nadchodzące kroki. Odwracamy głowy w tamtą stronę. Serce wali jak młotem. Staś czujnie patrzy, kto do nas podchodzi. Okazuje się, że tylko nasi przyjaciele.
– Ale nas wystraszyliście! – mówię oburzona i ocieram dłonią czoło.
– Przepraszamy. – Wargi Heleny unoszą się w uśmiechu.
– Co, nocny spacerek? – „Karp” mruga do mnie okiem, a ja kiwam twierdząco głową.
– Tak…
– Przeszkodziliśmy wam.
– Nie, wcale nie. – Staś obejmuje ramieniem przyjaciela.
Razem odchodzą na bok i zaczynają o czymś rozmawiać. Ach, ci nasi chłopcy!
Podchodzę do Heleny.
– Jak się czujesz? – Patrzę na jej okrągły brzuszek.
– Dobrze. Dziękuję – odpowiada przyjaznym głosem.
– Jak myślisz, to chłopiec, czy dziewczynka?
Wzdycha z rozmarzeniem i gładzi swój brzuch.
– To obojętne. Ważne, że dziecko. – Chichocze wesoło, a ja razem z nią. Nagle przestaje i spoglądając na Stasia, mówi bez cienia zazdrości: – Ale twój Stasiu jest odważny.
Podążam za jej wzrokiem. Mój „Lukier” rozmawia z Józkiem, którego przezywano „Karp”. Widać, że świetnie się dogadują i rozumieją.
– Twój Józiu też.
– Nasi bohaterowie!
Po chwili ja i Staś żegnamy przyjaciół, którzy odchodzą. Gdy znikają w ciemności, Staś odwraca się do mnie. W jego oczach dostrzegam błysk ożywienia.
– Marysia… – szepcze.
Zbliżam się do niego.
– Słucham?
– Pocałuj mnie.
Całuję go delikatnie w usta. On oddaje mi pocałunek z namiętnością. Czuję się cudownie. Unosi mnie i przypiera do ściany budynku. Napiera na mnie całym ciałem, cały czas całując. Zatapiam palce w jego włosach. Zamykam oczy, kiedy czuję jego usta na swojej szyi, którą odchylam do tyłu, aby miał do niej lepszy dostęp. Silna dłoń zaciska się na moich pośladkach.
– Och, tak... – mówię cicho.
Później, gdy się już sobą nacieszyliśmy, żegnamy się.
– Uważaj na siebie. – Staś patrzy na mnie z uśmiechem.
– Ty też, kochany. – Gładzę go po policzku.
Rozglądam się na boki, obawiając się, że złapią mnie Niemcy. Na szczęście wokół nikogo nie ma. Docieram do kamienicy. Bezszelestnie wchodzę do mieszkania. W pokoju mijam śpiących rodziców, po czym powoli podchodzę do lustra. Uważnie przyglądam się sobie.
Mam dwadzieścia jeden lat, zgrabną sylwetkę oraz delikatne rysy twarzy. Długie, hebanowe włosy luźno opadają mi na plecy. Odwracam głowę i patrzę przez okno z przygnębieniem…
Rankiem siedzę razem z matulą i siostrą w niewielkiej kuchni. Płaczemy nad okrutną, pełną krwi rzeczywistością. Moja pięcioletnia siostra jeszcze nie rozumie, dlaczego jesteśmy zrozpaczone, ale i jej udziela się nasz pochmurny nastrój. Nie gada rezolutnie, jak to zazwyczaj bywa.
– Czemu jesteście smutne?
Zatapiam w nią spojrzenie.
– Wiesz, Basiu… – przerywam, gdyż nie znajduję odpowiednich słów.
– Nie smutne, tylko zamyślone. – Mama przychodzi mi z pomocą.
Basia zabawnie przekrzywia główkę. Wydaje się jeszcze bardziej zainteresowana tematem.
– A o czym myślicie?
– O… życiu – mówię krótko.
Chyba zadawala ją ta odpowiedź, bo posyła nam uśmiech. Wstaje i wychodzi z kuchni. Po chwili mama spogląda na mnie żałosnym wzrokiem.
– Nie pozwolę ci nigdzie wychodzić. – Próbuje podnieść głos, ale wychodzi z tego szept.
– Dlaczego? – pytam nieco zdezorientowana.
– Nie chcę, żeby ciebie zgarnęli!
– Rozumiem, że boisz się o mnie. Ale jestem przecież dorosła i…
– Siedź lepiej w domu, to cię nie porwą, Marysieńko – mówi stanowczo.
Uzmysławiam sobie, że nie wygram utarczek słownych z mamą. Przytakuję głową dla świętego spokoju, obiecując jej, że nigdzie się stąd nie ruszę. Jednak tak naprawdę nie chcę się ukrywać. Kiedy mama szykuje obiad, potajemnie wychodzę do skromnie urządzonego przedpokoju. Mała Basia drepcze za mną.
– Gdzie idziesz? – Zaciekawiona uśmiecha się do mnie.
– Nie mogę ci powiedzieć. To tajemnica. – Przytykam palec do swoich ust.
– Idziesz do Stasia?
– Tak. – Uśmiecham się mimo woli.
– Mogę iść z tobą? – Siostrzyczka zupełnie nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia.
– Nie.
Dostrzegam w jej oczach wyraźne rozczarowanie. Układa usta w podkówkę.
– Czemu? Proszę, chcę iść z tobą – szepcze tak błagalnie, że przez moment się waham.
Nie, nie mogę jej wziąć. Nie chcę, żeby jej coś się stało. Wreszcie gładzę ją po ciemnobrązowych włosach.
– Niedługo wrócę – zapewniam ją, a następnie wymykam się z mieszkania.
Słońce wygląda zza kłębiastych, białych chmur. Jego ciepłe promienie oświetlają twarze przejętych ludzi. Poranny ruch na ulicach wskrzesza przechodniów, a rozróby tworzą jeszcze większe zamieszanie w Warszawie. Jest tak gorąco, że można się niemal udusić.
Rozglądam się dookoła z trwogą. Na razie trwa porządek, który w każdej chwili może zostać zakłócony. Przechodzę kawałek dalej. Parę metrów przede mną jedzie niemiecki czołg. Odwracam się na pięcie i gnam przed siebie, słysząc strzelanie mieszające się z jazgotliwymi krzykami Niemców oraz płaczem dzieci. Potykam się o coś i upadam. W samą porę, gdyż pocisk rozerwałby mnie. Zrywam się, znów biegnę tak szybko, że brakuje mi tchu.
Ulica jest opustoszała, a domy jeszcze niezniszczone. Przystaję na chodniku i opieram się o mur budynku. Cieszę się w duchu, że Niemcy mnie nie zgarnęli. Ruszam dalej i docieram do kolejnej dzielnicy.
Na chodniku stoją moi przyjaciele oraz Staś. Trzej chłopcy są ubrani w cywilne stroje, zaś ja i Helena w sukienki. Witam się z nimi, a potem dostrzegam, że niedaleko nas przechodzi ksiądz. Korzystając z chwili wytchnienia, prosimy go, aby udzielił nam ślubu. Ksiądz zgadza się. Najpierw „Karp” i Helena biorą szybki ślub. Potem przychodzi kolej na mnie i Stasia.
– Ja, Stanisław, biorę ciebie, Mario, za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci. – Patrzy na mnie ze wzruszeniem.
Powtarzam te słowa. Za obrączki posługują nam kółka od zasłon. Obdarzamy się czułym pocałunkiem.
– Gratulacje, Lukier! – woła „Orzech” i klaszcze.
Wszyscy łapiemy się za ręce i zataczając krąg, wesoło tańczymy i śpiewamy. Muzyka nie jest nam potrzebna. Cieszymy się naszą obecnością. „Orzech” się śmieje. Patrzę szczęśliwa na Stasia, którego twarz także promienieje. Helena i „Karp” wysyłają sobie rozmarzone spojrzenia.
Niespodziewanie skromną ceremonię zakłócają groźne wrzaski, zbliżające się z każdą sekundą. Jak na komendę zwracamy głowy w ich kierunku. Jesteśmy czujni i przygotowani na wszystko. Z naprzeciwka biegną przerażeni Polacy. Wśród nich rozpoznaję moją sąsiadkę.
– Podpalili kamienicę na Wawelskiej! – krzyczy nieludzkim głosem, złapawszy się okrwawionymi dłońmi za głowę.
Czuję, jak ziemia osuwa mi się spod nóg. To kamienica, w której mieszkam!
– Rodzice… Basia… Co z nimi? – Wydaję z siebie stęknięcie.
– Ciężko ranną Basię zaniesiono do szpitala. Tak mi przykro, Marysiu.
– Muszę… zobaczyć Basię... – Łzy lecą mi po policzkach.
Dołączają do nas młodzi, polscy żołnierze. Proszą nas, abyśmy pomogli zanieść poszkodowanych ludzi do powstańczego szpitala. Ja i „Karp” podtrzymujemy nastoletnią dziewczynę, która ma bardzo pokiereszowaną nogę, Stasiu wraz z Heleną prowadzą starszego mężczyznę. Z powodu dużego brzucha Helenie sprawia to wysiłek. Natomiast „Orzech” niesie na rękach niemowlę zawinięte w chustę. Przed nami maszeruje czterech bojowników, torując nam drogę.
Na ulicy Bohaterów mieści się powstańczy szpital „Kordian”. Wchodzimy tam, a naszym oczom ukazuje się zatrważający obraz. Na kozetkach leżą setki rannych ludzi, którzy wołają o pomoc w uporaniu się z cierpieniem. Niektórzy konają. Dwie pielęgniarki nie nadążają z ich obsługiwaniem. Rozpaczliwe głosy przypominają wycie chorych zwierząt. Aż serce się kraje! Dzieci i dorośli… Kobiety i mężczyźni… Wszystkich łączy jedno. Męka.
W końcu wyławiam spojrzeniem moją siostrzyczkę. Moje kochane maleństwo. Na miękkich nogach podchodzę bliżej. Ciężko oddycha, patrząc otępiale na sufit. Na jej białej koszulce przeziera czerwona, powiększająca się plama. Zdejmuję opaskę z ramienia i zakładam ją na ranę. Basia przygląda się mi z apatią, po czym wydaje z siebie ostatnie tchnienie. Chlipię, gdy zamykam na zawsze jej dziecięce oczy.
Gdybym wtedy wzięła siostrzyczkę ze sobą, to z pewnością by dalej żyła…
Czuję dotyk na swym ramieniu. Odwracam się. Naprzeciw stoi pielęgniarka.
– Pomożesz mi? Trzeba założyć nowy bandaż dziecku.
Zgadzam się. Idę za nią. Staję przy kozetce, na której leży około dziesięcioletni chłopiec. Z jego kikuta lewej nogi sączy się krew. Pielęgniarka podaje mi bandaż i idzie do kolejnego pacjenta. Siadam przy chłopcu.
– Gdzie twoja mama? – pytam, owijając bandaż wokół kikuta.
Chłopiec milczy przez moment. Posyła mi przygnębiające spojrzenie.
– W niebie – odpowiada cicho.
Robi mi się go żal. Wzdycham i głaszczę go po głowie.
Nagle do wielkiego gmachu wparowują Niemcy i zaczynają rozstrzeliwanie, dobijając większość rannych. Padam na kolana i czołgam się przed siebie. Udaje mi się dotrzeć do przyjaciół schowanych między leżankami. Słychać rozemocjonowane skowyty. „Orzech” strzela do Niemca, który umiera. Jeden z nich capie niemowlę i żywcem je rozdziera, jakby było kartką papieru. Dwóm udaje się odebrać broń z rąk „Karpia” i zapędzić go w róg. „Karp” przewraca się, a oni zbliżają się do niego.
– Nie zabijajcie mnie, proszę… Mam dziecko w drodze… i żonę… – błaga jękliwym tonem.
Jednak Niemcy, nieludzkie bestie, nie odpuszczają. Jeden nadeptuje mu na głowę, a drugi zaczyna go kopać. Sprawia im to dziką przyjemność. Po skończonej zabawie celują pistolet w niego i wykańczają. Na naszych oczach zabijają „Karpia”. Helena chce pobiec do leżącego chłopaka, ale Staś mocno ją przytrzymuje.
– Józek! Józek! – woła z rozpaczą Helena, szarpiąc się bezskutecznie.
Uciekamy bocznym wyjściem. Biegniemy co sił w nogach, aż przystajemy. Teraz we czwórkę wolno przemierzamy dzielnicę, taksując nerwowym wzrokiem otoczenie, do którego nie dotarł jeszcze koszmar. Złowroga cisza grzmi nam w uszach. Stajemy w ukryciu, w bezpiecznej odległości. W stronę grupy Polaków niespodziewanie nadlatuje granat. Z przerażeniem widzimy, jak ich rozsadza. Na ulicę spada duży deszcz krwi, pomieszanej z porozdzielanymi kawałkami ludzkich ciał. Krzyczę, gdy przede mną upada fragment dłoni. Kilkadziesiąt osób w okamgnieniu odeszło z tego świata. Dobrze, że nas to nie dosięgło. Przynajmniej na razie…
Obaj chłopcy trzymają w rękach karabiny. Idziemy dalej wolnym krokiem. Helena jedną ręką trzyma się za duży brzuch.
– Józek… mój… – Jej głos łamie się.
– Musisz być silna, musisz myśleć o dziecku – mówię współczująco, obejmując ją ramieniem.
Mijając ocean trupów i spalone, zrujnowane domy, znów czuję mdłości. Przyjaciółka odtrąca moje ramię i przystaje.
– Ja zaraz was dogonię… – szepcze, ciężko oddychając.
– To zbyt niebezpieczne. Chodź. – „Orzech” podaje jej rękę.
– Muszę chwilkę odpocząć… Idźcie…
Patrzę na chłopaków, a oni na mnie. Staś kiwa głową. Kroczymy we trójkę, a po chwili chowamy się za rogiem budynku. Helena jest za nami w tyle. Idzie kawałek, potyka się i przewraca na brzuch. Raptem skądś wyłaniają się trzej Niemcy. Podbiegają do Heleny. Jeden odwraca ją na plecy. Ona chce wstać, ale on nadeptuje na jej szyję, uniemożliwiając ruch. Obserwujemy z przerażeniem, jak ostrze noża przecina jej brzuch, a krew tryska na zewnątrz. Helena krzyczy. Zakrywam usta dłonią, gdy drugi Niemiec wyciąga z rozciętego brzucha noworodka. Oddala się i wyrzuca je w stronę gruzów.
O Jezu! O Jezu!
Rana u Heleny powiększa się coraz bardziej. Mężczyzna kopie ją. Chcę jej pomóc, ale Staś mocno trzyma mnie za ramię. Niemiec zabija ją jednym strzałem karabinu. Płaczliwe jęki cichną, a Niemcy odchodzą. Odczekujemy, aż znikną nam z pola widzenia, a potem wychodzimy z ukrycia i znów idziemy. Drżę. Łzy płyną mi po policzkach, kiedy mijam martwą przyjaciółkę. Chłopcy też są przejęci, na ich twarzach maluje się smutek. Kucamy za jakimś pojazdem. „Orzech” zaczyna trząść się jak w histerii, a w jego oczach zauważam błysk szału.
– To koniec – powtarza słowa tak gorączkowo, jakby był czymś opętany.
– To jeszcze nie koniec – odzywa się Staś stanowczym tonem, poprawiając swoje okulary.
Ku naszemu zdziwieniu „Orzech” przykłada lufę strzelby do swoich otwartych ust i wystrzela. Nie zdążamy zareagować, bo dzieje się to zbyt szybko. Zakurzona twarz kolegi twardnieje i zalewa się czerwienią. Bezwolnie uderza o ziemię.
– Orzech?! Orzech! – Staś potrząsa nim bez rezultatu, więc po chwili odsuwa się od nieruchomego ciała.
– Boże… – Wtulam głowę w szyję ukochanego.
Czekamy parę minut, lecz nie pojawiają się żadni ludzie. Słychać tylko nasze przyśpieszone oddechy.
– Pójdę sprawdzić, czy jest czysto. – „Lukier” zniża głos do szeptu.
– Pójdę z tobą – mówię i oblizuję swoje spierzchnięte wargi.
– Nie. Poczekaj.
Staś kroczy przed siebie, ściskając w ręku karabin i lustrując wnikliwym spojrzeniem pobliski obszar. Znienacka dostaje kulą w brzuch. Upada. Podnosząc się, woła do mnie:
– Uciekaj! Uciekaj!
Serce mi łomocze, jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Ze strachem obserwuję, jak kula drugi raz trafia w Stasia, który się osuwa. Podbiegam do niego i klękam. Leży na plecach i z trudem oddycha, a przez jego strój wypływa coraz więcej krwi. Jestem tak blisko niego, że czuję jej lepkość.
– Stasiu! Nie zostawiaj mnie! Ja cię kocham! – Płaczę i potrząsam nim, aby nie odchodził.
Patrzy na mnie zamglonymi oczami, które stopniowo gubią blask.
– Przepraszam… skarbie… – szepcze ledwo dosłyszalnie.
Przygaszone światełko w spojrzeniu zupełnie zgasło. Jego oczy wciąż są otwarte i prawdziwe, lecz pozbawione całej esencji, a ciemna od brudu twarz zastyga w wyrazie smutku. Nagle po chwili czuję silne uderzenie powietrza i coś, jakby prąd o wysokim napięciu przeszywa moje ciało. Zostaję mocno postrzelona w kilku miejscach. Przewracam się i już się nie podnoszę.
– Staś… nie opuszczę cię aż do śmierci – wyduszam z siebie ostanie słowa.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie wiem, od czego zacząć...
Przeniosłam Was w 1944 rok, w świat wojny i śmierci. Zadanie bardzo trudne, ale mam nadzieję, że udało mi się oddać klimat tamtejszego okresu. Od pewnego czasu interesuję się Powstaniem Warszawskim do tego stopnia, że postanowiłam napisać opowiadanie. Naprawdę zagłębiłam się w temat. Byłam nawet w Muzeum Powstania Warszawskiego. To miejsce szczerze mnie poruszyło. Zdjęcia, listy, ubrania, pamiątki... Och. Cudowne. Mocno przeżywałam, gdy zobaczyłam to wszystko.
Nie ukrywam, że w pewnej mierze inspirowałam się "Miastem 44", nawet niektóre sceny są te same jak z filmu. Nie miejcie mi tego za złe. Musiałam "wyładować się emocjonalnie..." i stworzyć tę historię... Podczas pisania przeniosłam się do brutalnej, powstańczej rzeczywistości... Każdy komentarz motywuje mnie do dalszego pisania :)
Kiedy nowe opowiadanie? Na pewno nie w tym miesiącu.
Do napisania!
jak to czytałam, to miałam ciarki na plecach. o matulko... aż mnie przytkało!
OdpowiedzUsuńFajny styl. Podoba mi się
OdpowiedzUsuńWeny i zapraszam do siebie złudzenie dziewiąte utonolemwtwoichsnach.blogspot.com
Witaj. :) Zapraszałaś mnie, więc jestem. :)
OdpowiedzUsuńPominę już to, że prolog jest genialnie napisany, na bardzo, BARDZO wysokim poziomie, bo to zapewne już wiesz. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z opowiadaniem, które rozgrywałoby się w tych trudnych dla ludzkości czasach. Jestem osobą, która kocha historię, kocha się jej uczyć, kocha o niej słuchać, a w szczególności - historię czasów wojny. Z czystej ciekawości tutaj zajrzałam, bo niezwykle zaciekawił mnie przede wszystkim pomysł takiego opowiadania. Przyznaję, że początkowo stosunkowo sceptycznie do tego podeszłam, sama nie wiem dlaczego. Ale teraz? Jestem zachwycona, a nawet więcej. Prawdę mówiąc, rozpłakałam się i tak mażę się do tego czasu. Te emocje można na sobie poczuć, są one nawet autentyczne, a przede wszystkim - zmuszają takiego czytelnika jak ja do refleksji. To jest niezwykle istotne i już śmiało powiem, że zakochałam się w tej historii. :)
Mam nadzieję, że następny pojawi się szybko. Pozdrawiam! ;*
Jejku, nie wiem, co powiedzieć... Cieszę się, że tak Ci się spodobało! Naprawdę nie byłam przygotowana, że ktokolwiek tak wzruszy się mym opowiadaniem... Powiem Ci, że ja sama rozpłakałam się, pisząc tę historię. Zwłaszcza w scenie, gdy Staś "Lukier" został postrzelony i umierał na oczach Marysi... Przeżyłam to mocno. Nie sposób wzruszyć się. Dziękuję za Twoją opinię! :)
UsuńZobaczyłam komentarz i postanowiłam cię odwiedzić... Masz bardzo, bardzo wysoki styl pisania. Błędów, literówek i złej interpunkcji nie wyłapałam... Nigdy nie czytałam bloga którego akcja rozgrywałaby się w tych mrocznych czasach... Ogólnie ja nie jestem jakąś wielbicielką historii ale twoje opowiadanie mnie wciągnęło i wzruszyło... Ogólnie można powiedzieć, że to nie moje klimaty ale na pewno jeszcze tu wpadnę...
OdpowiedzUsuńCzekam na następnego i pozdrawiam
Dziękuję bardzo! Naprawdę miło mi to słyszeć :)
UsuńTak, udało mi się zajżeć do ciebie. Powiem tak: prawie się popłakałam czytając rozdział. Wzruszyłam się. Po prostu cudowny. Tak jak Eira jeszcze nie spotkałam się z takim opowiadaniem. Ale spodobało mi się mimo że wojna to cieżki temat.
OdpowiedzUsuńI albo mi się zdaje albo kiedyś był taki film na którym byłam z klasą w kinie. Pamiętam urywek jaki dalaś na początku i coś mi tam zadryndniło
Czekam na następny. Postaram się skomentować.
Pozdrawiam :3
Ta scena była właśnie zaczerpnięta z filmu "Miasto 44". Nie ukrywam, że trochę się na nim wzorowałam... Ale mimo wszystko to nie jest plagiat z filmu, lecz moja inspiracja. Dziękuję Ci za opinię! :)
UsuńDziękuję za zaproszenie na bloga, aczkolwiek nie skorzystam. Jak pisałam w zakładce SPAM wojenne opowieści to zupełnie nie moja bajka i trzymam się od tego z daleka.:)
OdpowiedzUsuńPowodzenia w pisaniu!:)
Ice Queen
Cześć,
OdpowiedzUsuńpodążając za linkiem w komentarzu przyszłam tu i sama nie wiem, co powiedzieć. Piszesz bardzo dobrze, z detalami... i to mnie chyba przeraziło. Chciałabym powiedzieć, że zostanę na dłużej, ale nigdy nie byłam w stanie oglądać bądź czytać o takich okrucieństwach, jakie były na przykład podczas wojny. Za to zaciągnę tu Night Light, ona lubi takie klimaty.
Dziękuję, będzie mi bardzo miło, jakbyś poleciła moje opowiadanie komuś, kto interesuje się wojną :)
OdpowiedzUsuńHej!
OdpowiedzUsuńZaprosiła, więc wpadłam i muszę przyznać, że przypadło mi do gustu to, co napisałaś. Starałaś się oddać jak najwierniej klimat tamtych czasów. Nie koloryzowałaś i dobrze :-) Rzadko zdarza mi się czytac coś o tej tematyce, bo historia to nie moja bajka, choć wolę poznawać ją w ten sposób. Nigdy nie przepadałam za tym przedmiotem w szkole, dopiero na studiach musiałam się przyłożyć do nauki historii.
Dziękuję, że mnie zaprosiłaś, było warto tu wpaść :-)
Pozdrawiam!
Dziękuję Ci. To fakt - bardzo starałam się "nie wypadać z toru wojennego" że tak powiem i mam nadzieję, że wyszło mi to dobrze :) Ja także raczej nie przepadam za historią, ale jedynie interesuję się samym okresem powstania warszawskiego, oraz latami 80-tymi.
UsuńNie miałam okazji czytać nic, co byłoby choć bliskie takiemu klimatowi. Lubię historie mocne, drastyczne, bolesne i przerażające, a najbardziej lubię historie wyraziste, a na na pewno ma w sobie coś z tego. Ogólnie wojna i co z nią związane to nie moje klimaty, ale opowiadanie przeczytałam i podobało mi się.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za miłe słowa! :)
UsuńBłędnie wypełniony formularz zgłoszenia rozdziału.
OdpowiedzUsuńTo jest piękne... ale za razem bardo smutne. Nie wiem co powiedzieć. Opowiadanie jest świetnie napisane i cieszę się, że poruszasz trudny temat Powstania Warszawskiego. bardzo to cenię. Bardzo mi się podobało i z niecierpliwością będę czekać na kolejne opowiadania :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa! :)
UsuńTaka uwaga na szybko: powinno być "Hast du Angst vor mir", a nie "Hast du mir Angst"; jutro postaram się skomentować dokładniej.
OdpowiedzUsuńDziękuję za poprawkę ;)
UsuńNie ma sprawy :) poza tym mam jeszcze parę innych zastrzeżeń:
Usuń1. Zapasy broni i amunicji przed powstaniem były bardzo niewielkie, więc nie wydaje mi się, że traciliby niepotrzebnie naboje na salwę honorową; każdy z nich był na wagę złota.
2. Ludzie na pewno nie byliby odwożeni z Warszawy do Auschwitz furgonetkami, tylko pociągami. Do ciężarówek zmieściłoby się o wiele mniej osób, poza tym zostałaby zmarnowana naprawdę duża ilość benzyny.
3. Dlaczego samobójstwo popełnił "Orzech", skoro to "Karp" był mężem Heleny i ojcem dziecka? Czy był on jej krewnym? Bo jeśli nie, to jego zachowanie było trochę nieracjonalne. Rozumiem, że to, co się stało, było oczywiście tragiczne, ale mimo wszystko trochę mi to nie pasowało.
Co do samego opowiadania, to z pewnością ciekawym pomysłem było prowadzenie narracji pierwszoosobowej; wyszło Ci to całkiem nieźle, więc za to plusik. Podobało mi się również to, że pomimo całej beznadziejności sytuacji, w której znaleźli się bohaterowie, próbowali oni mieć jakieś plany na przyszłość i chcieli cieszyć się życiem.
Same opisy są plastyczne i szczegółowe, więc to też na plus, chociaż mogłyby być nieco dłuższe, żeby nie pędzić tak z akcją.
Pozdrawiam serdecznie :)
Dziękuję za Twoją opinię!
UsuńAkcja sama się toczyła, starałam się wpleść więcej opisów, ale mi po prostu nie pasowało. Mam nadzieję, że wyszło dość dobrze.
Zgadzam się całkowicie z twoimi dwoma zastrzeżeniami. Nie pomyślałam wcześniej o tym, co napisałaś.
Co do zastrzeżenia trzeciego... Wiem, że bardziej realniej by to wyglądało, gdyby to "Karp" popełnił samobójstwo, przecież zginęła jego żona i dziecko. Ale to by było do przewidzenia. A tak chciałam pokazać, że człowiek nie wytrzymuje napięcia i katastrofy wojennej, a tym człowiekiem był "Orzech". Zginęli jego przyjaciele, wszędzie leje się krew... Jego psychika niestety wysiadła.
Wyszło dobrze; to nie był zarzut, tylko spostrzeżenie. Jest to miniaturka, w dodatku w pierwszej osobie - można zrozumieć, że narrator mógł "nie mieć czasu", żeby wszystko opisać.
UsuńCo do "Orzecha" - OK, przyjmuję takie wytłumaczenie.
Życzę powodzenia w dalszym pisaniu :)
Zapraszałaś, więc jestem!
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle to cześć!
Przeczytawszy, iż jest to opowiadanie w klimacie wojennym, nie ukrywajmy, nie za bardzo mi chciało tu wchodzić, ale(!)czytając rozmyślałam nad swoją głupotą, dlaczego nie zajrzałam tu wcześniej?!
Wszystko było takie prawdziwe, ehh..nie wiem jak to opisać.
Teraz już wiem, że nigdy nie będę oceniać książki po okładce(tssaaa, bo sobie uwierzę =.=)
Pisz szybko kolejny, bo jestem taka zniecierpliwiona i czekam!!!
Pozdrawiam, życzę dużo weny, czasu i cierpliwości w pisaniu!
Do następnego!
Dziękuję! Cieszę się, że jednak skusiłaś się wejść i przeczytać moje opowiadanie. To prawda - nie trzeba oceniać książki po okładce :) Musisz troszkę poczekać na kolejne - pojawi się wkrótce. Teraz nie mam czasu na pisanie.
UsuńObiecałam, więc jestem :)
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że historia to zupełnie nie moja bajka, pierwszy raz spotykam się z opowiadaniem o takim charakterze. Ale jestem naprawdę mile zaskoczona, bo piszesz w genialny sposób!
Całość jest piękna, ale też i smutna. Cóż, życie w czasie wojny to najspokojniejszych nie należało. Wszystko opisujesz w tak realistyczny sposób... naprawdę, jestem pod ogromnym wrażeniem talentu, bo zabrałaś się za dość ciężki temat.
Czekam na więcej, weny na przyszłość!
Buziaki :**
Bardzo Ci dziękuję za miłe słowa! Choć temat Powstania Warszawskiego jest bardzo ciężki, przyznam, że napisanie o tych czasach, przyszło mi z niezwykłą łatwością. Aż trudno mi w to uwierzyć, jak prosto opisywałam te wszystkie sceny... Siadłam do pisania, poszukałam informacji o Powstaniu, a potem oddałam się wyobraźni i... wyszło z tego opowiadanie :)
OdpowiedzUsuńSkoro zaprosiłaś, to nie mogłam nie wpaść :) Piszesz przepięknie, więc tym bardziej cieszę się, że moje opowiadanie przypadło Ci do gustu :) Masz przyjemny styl, z jednej strony lekki, z drugiej bardzo obrazowy. Świetnie oddajesz charakter postaci, ich emocje i, moim zdaniem, w genialny sposób odzwierciedlasz otoczenie, w jakim się znajdują. Poza tym, powiedzmy sobie szczerze, pisanie o czasach wojennych nie należy do łatwych. Na pewno wymaga to wysiłku (mniejszego lub większego w zależności od tego, jak ktoś się czuje w takim klimacie) i wiedzy, a także czasu, by wszystko ładnie ze sobą zgrać. U Ciebie natomiast wygląda to tak, jakbyś nigdy nie pisała nic innego :) Przeplatasz chwile cennej radości, normalnego życia z tragedią, jaka spotkała tych ludzi i wychodzi Ci to w naprawdę naturalny sposób. Wielki ukłon. Czytając ten tekst miałam ciarki na plecach; nawet nie umiem za bardzo odnieść się do konkretnych jego fragmentów, bo zwyczajnie nie mogłam się skupić, tyle myśli na sekundę przebiegało mi przez głowę!
OdpowiedzUsuńNiestety nie wiem, czy dam radę zaglądać tu częściej, za co przepraszam... nie przepadam za tematyką wojenną. Za bardzo chwyta mnie to za serce; chodzę później roztrzęsiona cały dzień. Po przeczytaniu "Kamieni na szaniec" pamiętam, że miałam trudności ze snem; po prostu w kółko myślałam o tym, co spotkało "Rudego". Tak samo przeżywam wiersze Białoszewskiego, Baczyńskiego czy Miłosza. Zwyczajnie, po ludzku, ciężko mi znieść to, jakie przesłanie ze sobą niosą, o czym opowiadają. Nie do końca nawet umiem to wytłumaczyć. Zwyczajnie źle się czuję po czytaniu czegoś takiego... Nie mniej, jak już mówiłam, moim zdaniem masz wielki talent i oby tak dalej! :) życzę Ci dużo weny. A ja może jakoś powoli się przełamię, kto wie... :)
Bardzo dziękuję Ci za tak obszerny komentarz! Naprawdę wywołałaś u mnie uśmiech na twarzy i właśnie dzięki takiej opinii jak Twoja, aż chce mi się pisać!
UsuńTo fakt, włożyłam dużo wysiłku, by napisać tę historię, dużo czytałam o Powstaniu Warszawskim, mocno zagłębiłam się w ten temat. Przelałam wiele emocji na opowiadanie. Cieszę się, że tak Ci się podobało :)
Moje opowiadania są na różne tematy i dotyczą naprawdę rozmaitych wątków, także nie martw się, nie każde będzie tak drastyczne jak to o wojnie. Głównie piszę obyczajówki i sensacje (bez makabrycznych scen), więc być może bardziej Ci przypadną do gustu.
Jeszcze raz dziękuję! :)
Nie ma za co ;)
UsuńWiesz, to chyba nie kwestia drastyczności scen, a świadomości, że sci-fi, sensacja, horror czy thriller powstaje w głowie autora; powieść/opowiadanie wojenne bazuje na czymś, co rzeczywiście miało miejsce. Na tragedii, która rzeczywiście dotknęła cały świat. Osobiście zaczytuję się w thrillerach :P
Wpadnę w takim razie jeszcze nie raz, na pewno ;D Pozdrawiam! ;*
Cześć
OdpowiedzUsuńWow jestem pod wielkim wrażeniem, na prawdę
Ja uwielbiam filmy o tej tematyce choć nie są za wesołe. Jednak twoje opowiadanie trochę mocniej mnie poruszyło bo mogliśmy poznać uczucia bohaterów.
Jeszcze nie oglądałam ,,Miasta 44'' ale bardzo mnie do tego zachęciłaś.
Pozdrawiam i zapraszam do mnie
Dziękuję za miłe słowa! :)
UsuńNie będę ukrywać, że podjęłaś trudnego zadania. Tematyka wojenna nie należy do najwątlejszych. Bez wątpienia masz drobne problemy. Liczne, błędy czasami niewłaściwy dobór słów. To znacznie utrudnia czytanie, oraz zrozumienie całości. Przykładowo zdanie: „Niemiec capie dziecko i rozrywa je." Nie brzmi, zbytnio poprawnie. Może poproś kogoś, żeby sprawdzał test przed publikacją. Życzę powodzenia! Głowa do góry, nie zniechęcaj się!
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz! Mój tekst został sprawdzony przez kilka osób przed publikacją na blogu. Będę starała się dobierać właściwe słowa, tak, by znacznie ułatwiły czytanie i zrozumienie.
UsuńCoś lub ktoś pożera moje komentarze...
OdpowiedzUsuńNo to jeszcze raz. Zostałaś nominowana przeze mnie do LBA! Gratulacje :) Więcej info na moim blogu
Trochę interesuję się wojną, bo mój tata dużo o tym mówi. Świetnie pokazałaś bestialstwo Niemców! Szkoda, że nie było też okrutnych Rosjan, którzy nie byli lepsi.
OdpowiedzUsuńCudownie wszystko opisałaś, a ja w nie jednym momencie chciałam się rozpłakać.
Podjęłaś się trudnego tematu, ale udało ci się, jedyne czego mi brak to mało opisów:* Ale to już twój blog i twój sposób pisania.
Jeszcze raz świetne opowiadanie i nie mogę doczekać się kolejnego :*
Pozdrawiam i dużo weny *.-
Buziaki *.*
Mało opisów, dlatego że nie było wtedy czasu na opisywanie emocji i wszelkich opisów przyrody czy wyglądów. Wtedy najważniejsza była akcja. Ale w następnych opowiadaniach postaram się coś stworzyć nowego. Tak czy inaczej bardzo dziękuję Ci za opinię :)
UsuńTrochę mi zajęło znalezienie choć odrobiny czasu, ale kiedy w końcu ją odnalazłam (chlipiącą w kącie) przeczytałam Twoje opowiadania. Największe wrażenie wywarło na mnie właśnie to. Chociażby przez moją fascynacje historią oraz II Wojną Światową. Bardzo fajnie to wszystko opisałaś i wyważyłaś kolejne sytuacje. Te gorzkie wątki, mieszały się z trudnym życiem bohaterów, którzy potrafili znaleźć czas dla swoich uczuć. Szkoda, że to wszystko skończyło się dla nich tak szybko i tragicznie.
OdpowiedzUsuńSzacunek za używanie tak trudnej narracji. Sama wiele razy próbowałam skończyć z czasem przeszłym, ale przyłapywałam się na jego mimowolnym stosowaniu. Chociaż przez to wszystko pozostaje pewien niedosyt - zwykle postać, która "opowiada" o tym wszystkim nie zwraca uwagi na zwyczajny dla niej krajobraz albo nie podaje całkowicie zwyczajnych cech kogoś bliskiego.
To prawda - skupiałam się wyłącznie na akcji, niżeli na emocjach bohaterów. Ale jak pisałam już, wtedy liczyła się głównie akcja, nie było czasu na wszelkie opisy! Dla mnie narracja teraźniejsza przychodzi mi z łatwością. Cieszę się bardzo, że Ci się podobało opowiadanie. Dziękuję za opinię! :)
UsuńCudowne, bardzo się wciągnęłam i miałam tyle emocji czytając e słowa, dziękuję za wrażenia!
OdpowiedzUsuńzapraszam do mnie http://www.emptyy-promises.blogspot.com/nowy rozdział !
Zaprosiłaś mnie już bardzo dawno temu,ale byłam jednak trochę sceptycznie nastawiona do kogoś kto pisze króciótkie na jeden raz opowiadania. Myliłam się. Przepraszam. Nie oglądałam Miasta 44 ,ale porwała mnie ta historia (jeśli mówisz że niektóre sceny są identyczne). Chętnie poczytam więcej takich różnych opowiadań. Pozdrawiam i zapraszam do mnie : dilseeeee.blogspot.com
OdpowiedzUsuńJednak trzeba czasami się przemóc i spróbować poczytać takie krótkie opowiadania :) Dziękuję Ci za opinię!
UsuńJestem po zaproszeniu, jakie u mnie zostawiłaś. Uczę się akurat o II wojnie światowej i zdaję sobie sprawę, jakie to okrutne. Potrafisz budować emocje, ale takie wojenne opowiadania to nie dla mnie. Heleny mi chyba najbardziej szkoda i jej noworodka. Niemcy to potwory. Opisujesz wszystko, jakbyś tam była. Śliczny szablon, chociaż nie psuje mi do wojny, ale do ,,Ściany" jak najbardziej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
i do napisania
ZuziBeAna
Szablon jest na razie tymczasowy, a więc chyba niedługo pojawi się inny. Kolorystyka obecna nie pasuje do brutalnej tematyki opowiadania, ale skoro są to zbiory opowiadań na różne tematy... :) Dziękuję Ci za opinię!
UsuńZapraszałaś, więc jestem.
OdpowiedzUsuńII wojna światowa to moje klimaty. Nie jestem może jakąś wielką fanką historii, ale wszelkie filmy, czy książki dotyczące tego okresu, czytać po prostu uwielbiam! Az zachęciłaś mnie do przeczytania po raz enty 'Kamieni na Szainiec', choć pewnie przez brak czasu obejdę się smakiem.
Ale nie o tym teraz.
Opowiadanie jest naprawdę górnolotne. Dobrze napisane, budzące wiele emocji, przyprawiające o szybsze bicie serca i przede wszystkim brutalne. A brutalność w tamtych czasach była nieodłącznym elementem codzienności. Czytało mi się je świetnie! Nie uroniłam co prawda żadnej łzy, ale myślę, że było to spowodowane bardziej brakiem przywiązania do głownych bohaterów (myślę, że gdybyś opisała nam wszystko dokładnie od początku do końca, rozpłakałabym się jak małe dziecko), niżeli kiepskim pisaniem, bo napisane jest naprawdę wspaniale!
pozdrawiam!
Naprawdę cieszę się, że Ci się podobało. Opowiadanie według mnie nie było co prawda bardzo emocjonujące i może nie powodować łzy z powodu głębszych refleksji i przywiązania do charakterów bohaterów, ale opisałam tamte czasy jak tylko umiałam. Bardzo dziękuję Ci za opinię! :)
UsuńTak jak obiecałam, tak i jestem. Po długim czasie, no i nie ukrywam, że dałaś mi kopa w dupę, kiedy skomentowałaś mój rozdział XD Wzięłam sie porządnie za całą blogosferę i zaczęłam dokładnie wszystko nadrabiać i, huh, dotarłam!
OdpowiedzUsuńSzczerze powiem, to nie moje klimaty, ale.... Wzruszyłaś mnie bardzo w kliku momentach. Ślub szczególnie. Nie wiem... Czy ja jestem naprawdę aż tak wrażliwą osobą, że płaczę przy najbliższej okazji i nie umiem się opanować, czy to po prostu fakt, że masz tak wspaniałe zdolności pisarskie, że potrafisz wszystko opisać i przedstawić w taki sposób, jakbym najnormalniej w świecie tam była lub siedziała w kinie, na filmie?! No nie wiem, ale wiem jedno - cholernie zazdroszczę Ci tak wielkiego talentu pisarskiego.
No i mimo, że II wojna nie sa moim klimatem jednak, too... Uważam, że naprawdę odwaliłaś kawał dobrej roboty i bardzo bym chciała się dowiedzieć, że w przyszłości wydałaś jakąś książkę.
Czekam na kolejne, równie wspaniałe opowiadanie i pozdrawiam! :D
Pięknie dziękuję! Naprawdę nie mogę uwierzyć, że moja opowieść tak się podoba. Jestem aż onieśmielona, czytając takie miłe słowa! Do wydania książki długa droga, ale nie ukrywam, że zaczynam poszukiwać wydawnictw :) Jeszcze raz dziękuję Ci za opinię!
OdpowiedzUsuńTrochę mi to zajęło, ale przybyłam! Jestem tą pracą wstrząśnięta, jak zawsze, gdy temat dotyczy IIWŚ. Mam ochotę rozpisać się, jak to bardzo nienawidzę niemców (nie zasługują na wielkie N), i jak to bardzo nienawidzę lekcji niemieckiego, ale to Cię nie interesuje, więc przejdę do sedna.
OdpowiedzUsuńJak mówiłam, praca mną wstrząsnęła. Do tej pory czuję dziwny ucisk w żołądku. Bardzo realnie to przedstawiłaś. Odwaliłaś kawał dobrej roboty, wielkie gratulacje! Jedyne, co wydało mi się takie... dziwne, był ten ślub na ulicy. W sumie nigdy nie wgłębiałam się w temat od tej strony, ale pierwszy raz o tym słyszę.
Inspirację Miastem 44 widać bardzo mocno, ale spokojnie, to nic złego. ;) Mi film nie przypadł do gustu, był zbyt przekombinowany pod względem efektów. Ale jeśli porównać go do Historii Roja (aktualnie w kinach), to jest istnym arcydziełem. ;p
Cieszę się, że jest u Ciebie to urozmaicenie, pod względem tematów. Najpierw Ściana o lekarzach, teraz IIWŚ... Jestem niezmiernie ciekawa, co zaserwujesz nam następnym razem.
Emocje powoli mi opadają, powoli też się żegnam, bo już nie wiem, co mam Ci napisać więcej, chociaż naprawdę bym chciała. ;)
Do zobaczenia w kolejnym Twoim poście, albo gdzieś tam u mnie, jeśli wpadniesz (do jutra powinna się ukazać dwójka Angel, czuj się zaproszona :D).
Pozdrawiam,
Koneko
Dziękuję pięknie za Twoją opinię! Śluby powstańcze faktycznie odbywały się, a więc w tamtych czasach nie było to nic dziwnego. Młodzi bardzo się kochali i szybko chcieli się pobrać, bo wiedzieli, że mogą nie doczekać jutra... Cieszę się, że tak Ci się podobało! Mam już pomysł na kolejne opowiadanie, zdradzę, że też będzie emocjonująco, ale z innej strony i bez wielkiej ilości brutalnych sytuacji. Na pewno do Ciebie wpadnę! :)
UsuńOch, że będzie emocjonująco, to ja wiem! Właśnie u góry udowodniłaś, że potrafisz. I chociaż moje emocje opadły już wczoraj, jak tu teraz odpisuję, znów do mnie wracają, więc muszę Cię pochwalić jeszcze bardziej! :D
UsuńCo do Twojego komentarza u mnie, nie, blogger nie informuje o odpowiedziach, ale ja zawsze, gdy zostawiam długi kom, sprawdzam następnego dnia, czy jakiegoś kolejnego, czy dostałam odpowiedź. ;) Czasem pod jakąś pracą mogą się rozwinąć ciekawe dyskusje, a ja zawsze jestem do takowych chętna. :D
Nie mogę udawać, że opowiadanie mną nie wstrząsnęło – przeczytałam je bowiem na wdechu. Trudno jest mi się przez to skupić na interpunkcji i składności, choć z tego co pamiętam, kilka błędów i literówek mijałam. Skupię się więc na samej treści, w końcu to ona jest tutaj najważniejsza.
OdpowiedzUsuńTemat wojny jest dla mnie wyjątkowo drażliwy. Każdy normalny człowiek obojętnie koło takiej fali mordu i brutalności nie przejdzie, więc nie ma mi się co dziwić, że po przeczytaniu tego, nie wiedziałam do końca, co mam ze sobą zrobić.
Kiedyś również zagłębiałam się w temat wojny i to przez to załapałam pewnego rodzaju awersję. Jestem osobą – niestety – empatyczną, dlatego działa to na mnie też pewnego rodzaju osobiście. Sceny były bardzo realistyczne, wstrząsające. Chwilami przechodziły mnie nawet ciarki, szczególnie w ostatniej scenie, której dramatyzmu dodawał też dialog po niemiecku, za co naprawdę wielki plus, bo stało to się jeszcze bardziej realistyczne.
Na początku myślałam, że to będzie delikatna opowieść. Zaczęłaś ją lekko, spotkaniem zakochanych, wymknięciem się Marysi i potajemnym ślubem. Liczyłam na to, że skoro tak, to pewnie pokażesz te mniej drastyczną stronę wojny, tę, w której rozbudza się szaleńcza miłość, instynkt przetrwania, troska już nie tylko o siebie, ale i ukochaną osobę i ogólnie rzecz biorąc, staranie się prowadzenia normalnego, aczkolwiek bardziej intensywnego, życia. Postawiłaś jednak na tę dramatyczną, za co cię bardzo podziwiam, bo ja nie miałabym nerw na napisanie takiego tekstu.
Z każdym opowiadaniem wszystko jest bardziej profesjonalne, bardziej zachęcasz do czytania swoim stylem, ubieraniem słów w zdania i pomimo tego, że przez Ciebie, będę pewnie pół dnia rozbita, to jestem zachwycona, właśnie tym, w jaki sposób to wszystko działa na czytelnika.
Przy poprzednim opowiadaniu miałam ochotę rozedrzeć głównego bohatera i ludzi wokół niego, a pod koniec doznałam szoku, tutaj emocje tak samo buzowały we mnie, jakbym miała zaraz wybuchnąć jak szampan. I pomimo, że to szarpie moje biedne nerwy momentami, bo się wczuwam, to działa to na Twoją ogromną korzyść, bo o ile wcześniej wiedziałam, że będę chciała Cię czytać, o tyle teraz jestem tego w stu procentach pewna i możesz śmiało określać mnie mianem „nowej stałej czytelniczki”.
Pozdrawiam, życzę Ci dużo pomysłów i czekam na kolejne opowiadanie, które, mam nadzieję, również mnie nie zawiedzie. :)
Jejku, brakuje mi słów, by wyrazić wdzięczność i radość! Krótkie "Dziękuję za opinię!" nie wystarczy. Cieszę się bardzo, że moje opowiadania wzbudzają takie emocje. Pisząc o powstaniu warszawskim, zostawiłam kawał swych uczuć i ja też bardzo przeżywałam, opisując te wszystkie makabryczne sceny... Nie ukrywam, że raz popłakałam się... Dziękuję z całego serca za Twoje refleksje! To duży zaszczyt, czytać takie miłe słowa. Naprawdę. Z wielką przyjemnością powiadomię Cię o nowym opowiadaniu, które pojawi się na blogu, jak tylko napiszę. Zdradzę Ci, że będzie inaczej niż dotychczas i równie ciekawie, ale bez rozlewu krwi, okrutności. Dosyć tych brutalnych scen. :) Na pewno zajrzę do Ciebie na 5. rozdział, na który czekam od dawna z niecierpliwością!
Usuńnapisałąm mail do ciebie
OdpowiedzUsuńZajebiste... czyta się na jednym wydechu ! Masz ogromy talent. Tematyka cudowna!
OdpowiedzUsuńWeny <3
Aż nie wiem, jak mam to skomentować. Do tej tematyki zawsze podchodzę na chłodno, obojętnie co by się nie działo. To taki tryb automatyczny, którego miałam od zawsze i nie do końca potrafiłam kontrolować. Mimo takiego podejścia, jednak te wydarzenia - albo może sam fakt, samo to, że takie zajścia miały miejsce w realnym, rzeczywistym świecie - potrafią wstrząsnąć człowiekiem. Podobnie jak w przypadku pierwszej twojej opowieści, przeczytałam ją bardzo szybko. Lubię twoje opowiadania. Są takie w sam raz, żeby nie powiedzieć przyjemne, bo akurat obrana przez ciebie tematyka w dotychczasowych historiach do najprzyjemniejszych czy chociaż przyjemnych z całą pewnością nie należy. Nie wiem, czy wymaga to większego komentarza z mojej strony, wszystko zostało napisane przez ciebie wyżej.
OdpowiedzUsuńPozostaje mi jedynie życzyć ci kolejnych ciekawych pomysłów, chęci, inspiracji i czasu :)
Na koniec oczywiście w dalszym ciągu zapraszam do siebie:
http://ladymarikazzamkukriegler.blogspot.com/
Pięknie dziękuję za opinię! Mam nadzieję, że udźwignęłam tak ciężką, brutalną tematykę, choć muszę przyznać, że pisanie o powstaniu warszawskim nie sprawiło mi specjalnie dużej trudności. Jeszcze raz Ci dziękuję! :)
UsuńCzekam z niecierpliwością na nową historię :) Nie zapomniałam o Twoim blogu - jestem na bieżąco.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
http://wzburzone-fale.blogspot.com/
Przeczytałam to opowiadanie dawno, ale nie wiedziałam, co mam napisać. Też kiedyś pisałam podobne opowiadanie, ale wielowątkowe i akcja działa się w moim ukochanym Krakowie. To opowiadanie jeszcze gdzieś jest, ale nie mam siły, żeby po nie sięgnąć. Chyba jeszcze jestem na nie za młoda.
OdpowiedzUsuńCo do Twojego... nadal nie wiem, co mam napisać. Na pewno wzruszające, aleja bym napisała je inaczej. Moim zdaniem za mało było... takiego żołnierskiego ducha w tym wszystkim, jeśli wiesz, o czym mówię ;)
Mimo wszystko podobało mi się i czekam na kolejne.
Pozdrawiam,
Indy
Dziękuję bardzo. Wiem o jakiego żołnierskiego ducha Ci chodzi, aczkolwiek nie potrafiłam tego opisać. :)
UsuńCudownie piszesz <3 Bardzo interesująco.
OdpowiedzUsuńMój blog ♥ Serdecznie zapraszam !
Naprawdę mi się podobało! Troszkę wszystko za szybko się dzieje, ale rozumiem że czasem tak trzeba :) ja interesuje się powstaniem już od dłuższego czasu,a w muzeum miałam przyjemność być aż 2 razy! Nigdy nie jest tam tak samo. Miasto 44 przeżyłam głęboko, uważam go za naprawdę piękny film. Ogólnie bardzo lubię tamte czasy do tego stopnia, że uważam że nie pasuję do obecnego wieku. Wolałabym żyć w poprzednim. Słyszałaś może o Biegu Powstania Warszawskiego? Brałam udział tamtego lata, było fantastycznie, bardzo polecam :) To się rozpisałam! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńKasia
Jeśli trwa wojna, to zrozumiałe, ze akcja posuwa się dynamicznie i szybko. Niestety nie słyszałam o Biegu Powstania Warszawskiego, ale cieszę się, że brałaś w tym udział. To musiało być pewnie wspaniałe przeżycie!
UsuńNie wiem co powiedzieć. Gdy to czytałam, to płakałam. Nie mogłam powstrzymać strumienia łez, spływających mi po policzkach. To było bardzo drastyczne, ale zarazem piękne. Miłość, aż po śmierć i przyjaźń do grobowej deski. Dzięki tobie zadaje sobie jedno pytanie- czemu to zaatraciliśmy? Czemu w teraźniejszym świecie, ludzie są fałszywi i pełni jadu? Dziękuję, że mogłam to przeczytać
OdpowiedzUsuńPs. Pisz dalej, bo jesteś w tym świetna!
Pozdrawiam cieplutko, Kasia
escape-in-your-arms.blogspot.com
Przepraszam, ale nie mogę się powstrzymać... Co zatraciliśmy? Że niby kiedyś było lepiej? :o Że teraz ludzie są pełni jadu, a kiedyś nie byli? A co robią żołnierze niemieccy w tym tekście?
UsuńDzięki za komentarz u mnie, zmotywowałaś mnie do dalszego pisania. :D Nie zawsze komentuję osoby, które coś u mnie przeczytały, choć zawsze je odwiedzam. Mniejsza o to...
OdpowiedzUsuńJuż daruję sobie tekst o trudnościach związanych z tematyką wojenną. Trochę mnie zasmuciło to, że czytając ten tekst, miałem wrażenie, jakby większość z tych scen została sfilmowana w Mieście44, a ja... nawet nie oglądałem tego filmu. No chyba że koniecznie chciałaś opisać to, co zostało sfilmowane. Ale lepiej nie będę się na ten temat wypowiadał, bo filmu nie widziałem i nie wiem, ile scen w twoim opowiadaniu zostało wzięte z filmu. Na realiach historycznych też się raczej nie znam, z historii znam dosłownie parę podstawowych dat, tyle by nie wyjść na debila. Więc jeśli chodzi o realia, to nie powiem, czy zrobiłaś to dobrze czy źle. Czytałem za to twórczość autorów, którzy przeżyli wojnę. Przy twoim opowiadaniu doznałem wrażenia, jakby opowiadała je dziewczyna, która przeniosła się z naszych czasów prosto w czasy wojny. Dlaczego? Dlatego, że postrzeganie świata przez kogoś, kto żył w tamtych realiach jest inne, niż nasze. Dlatego niezwykle ciężko jest pisać z ich perspektywy. Oni byli bardziej chłodni, wycofani, zdystansowani. Tworzysz piękne (Hmm nie wiem, czy mając do czynienia z sytuacją przedstawioną w tekście, możemy mówić o pięknie :P) opisy, bardzo obrazowe i generalnie masz dość dobry warsztat. Niestety, opisując szczególnie akcję, bombardowanie, warto pisać krótkie, urywane zdania, które nadadzą dynamizmu. Na pewno doskonale udało ci się oddać bestialstwo niemieckich żołnierzy (tak, mówmy o żołnierzach, a nie o Niemcach jako całości, poza tym ci rosyjscy, czy japońscy wcale nie byli lepsi :P). Jeżeli jednak w przyszłości będziesz chciała stworzyć coś o podobnej tematyce, radzę ci zapoznać się bliżej z twórczością Borowskiego, dziennikami Miłoszewskiego, czy "Zdążyć przed panem Bogiem" Hanny Krall. Podejrzewam, że "Kamienie na szaniec" kojarzysz. Naprawdę ciężko jest oddać perspektywę osoby, która przeżyła wojnę będąc osobą, która tej wojny nie przeżyła. I jeszcze trochę za dużo czerni i bieli u ciebie, jak na mój gust. Ech, czepiam się, wiem. Podejrzewam, że twoje inne opowiadania wyszły ci lepiej.
Mam nadzieję, że mój komentarz cię nie zniechęcił do dalszego pisania. Nie uważam się za specjalistę w tej kwestii. To tylko moje odczucia. Pisz dużo i więcej. Życzę weny i pozdrawiam!
*Białoszewskiego, a nie Miłoszewkiego... Ale bzdurę napisałem...
UsuńDziękuję bardzo za opinię :)
UsuńCałkiem rozumiem potrzebę pisarskiego wyładowania się, więc nie mam za złe podobnych scen. Sama często postępuję w ten sposób, bo tak to już jest, że niektóre rzeczy siedzą w głowie i męczą, dopóki nie da się im ujścia.
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że dla mnie temat powstania warszawskiego jest dość trudny. Sama nie wiem, co sądzić o tym opowiadaniu, bo niektóre sceny wydają mi się przesadzone - na przykład wszystko to, co spotkało bohaterów w ciągu jednego dnia. Nie wiem, może to tylko moje odczucie, dlatego się nie mądruję :) Mnie osobiście w tego typu opowiadaniach zawsze razi pokazanie Niemców tylko jako bestii. Owszem, zdecydowana ich większość taka właśnie była, w końcu dowódcy specjalnie działali w ten sposób, że posyłali do powstańców najgorszych zwyrodnialców, najlepiej z całym szeregiem psychicznych zaburzeń, ale problem w tym, że nie wszyscy tacy byli. I razi mnie niepokazywanie tego, że spora część miała serce, chciała pomóc, ale nie mogła, co też w znacznym stopniu wpływało na ich psychikę. Większość ludzi nie ma pojęcia, jak wielu z nich popełniało samobójstwa, nie mogąc znieść tego, co robią ich koledzy i tego, że nie mogą w żaden sposób tego zatrzymać.
No ale nic to, w tym opowiadaniu w końcu nie o to chodziło :) Podoba mi się to, jak piszesz, widzę cię w przyszłości ze swoją wydaną książką w ręce :)