29 stycznia 2016

"Ściana"



Ciemne chmury przykryły spokojne miasteczko. Drzewa niebezpiecznie zachwiały się, a liście wydały z siebie odgłos przypominający krzyk. Z hebanowego nieba spadały ciężkie krople deszczu, który stukał w okna, jakby również był w rozpaczy. Na ulicach powstawały kałuże, gromadziło się w nich coraz więcej wody. Nic nie wskazywało na tak nagłą zmianę pogody. Mimo wczesnej pory listopadowego dnia na dworze panował mrok. Patrzyłem na ten ponury obraz przez okno w swoim domu.
  – Wyjdziemy do kina? – Moje rozmyślania przerwał głos żony.
  Odwróciłem się. Ania była trzydziestosześcioletnią, mało atrakcyjną blondynką przy kości, o pociągłej twarzy i prostych włosach, sięgających za ramiona.
  – Nie dzisiaj. Jestem zmęczony – powiedziałem łagodnie, spoglądając na nią szarymi oczami.
  – No tak. Ciągle jesteś zmęczony. Powinieneś wziąć urlop…
  – Wiesz przecież, że nie mogę. Muszę pracować. – Westchnąłem.
  – Uważam, że przydałoby ci się trochę odpoczynku. – Ania oparła dłonie na biodrach dla podkreślenia swojego zdania.
  – Będę odpoczywał w niebie. Poza tym lubię swoją pracę.
  – Żebyś mi czasem nie padł przy tej robocie!
  – Może zamówimy pizzę? Taką jak lubisz – zmieniłem temat, chcąc udobruchać żonę. Moje wąskie usta rozciągnęły się w uśmiechu.
  – No… Zgoda. – Podeszła do mnie.
  Byłem od niej wyższy o kilkanaście centymetrów, więc pochyliłem się, aby dać buziaka w zmysłowe usta pomalowane różową szminką.
  Ania oddała mi pocałunek z niezwykłą żarliwością…

  Wtorek zapowiadał się na kolejny, monotonny dzień. Między jedną a drugą operacją musiałem wypić kubek mocnej kawy, żeby dotrwać do końca dnia.
  To dopiero początek tygodnia… Ale lubię swoją pracę.
  Stałem teraz oparty o ścianę w jednym z lekarskich gabinetów, kiedy do środka wszedł neurochirurg, z którym się przyjaźniłem i nieraz pracowałem. Dobiegający pięćdziesiątki mężczyzna miał przerzedzone, brunatne włosy i kilkudniowy zarost. Sprawiał wrażenie zmęczonego życiem człowieka.
  – Mam ochotę udusić tę kobietę! – zawołał zdenerwowany, podchodząc do stolika.
  – Którą? – zapytałem szczerze zdziwiony.
  Przejechałem dłońmi po szerokiej, gładko ogolonej twarzy, ignorując wyczerpanie.
  – Matkę Renaty.
  – Co ci zrobiła?
  – Dziś rano przychodzę na obchód, a tu ona suszy włosy suszarką! Jeszcze zakłada nogę na nogę i patrzy w lusterko! Wyobrażasz to sobie, Stefan?!
   – Nie bardzo.
  – A jak była mocno umalowana! Jakby szła na zabawę! Myśli, że jest na pokazie mody! – kontynuował swoje złości Henryk, wlewając gorącą wodę do szklanki.
  Westchnąłem.
  – Jesteśmy w szpitalu i musimy się przyzwyczaić do tego, że codziennie przewijają się przez niego różni ludzie. – Wziąłem do ręki kubek z cappuccino.
  – Wiem… Ale czasem niektórzy rodzice doprowadzają mnie do szału!
   – Co ty mówisz? Ty i szał? – Zmarszczyłem brwi, ukrywszy rozbawienie. – Jesteś zawsze oazą spokoju.
  – Duszę go w sobie. – Kolega gwałtownie zamieszał łyżeczką kawę.
  Rozumiałem to doskonale. Pomyślałem, iż nawet najbardziej opanowane osoby w końcu eksplodują gniewem. 
  Nasza praca właśnie polega na obcowaniu ze społeczeństwem. Musimy leczyć chore dzieci. Ale lekarz też człowiek, kiedyś nie wytrzymuje napięcia emocjonalnego i wybucha…
  Do pokoju weszła pielęgniarka ubrana w różowy kostium.
  – Panowie, chłopiec został już zawieziony na blok. – Obdarzyła nas surowym spojrzeniem.
  Jakoś jej szczególnie nie lubiłem. Może dlatego, że zawsze była taka poważna. Ale nie mnie to oceniać. Starczy, że się tolerujemy.
  Odstawiłem prawie pusty kubek na stolik.
  – No to zabieramy się do pracy. – Klasnąłem w dłonie. – Heniu, tylko nie przenoś wściekłości na tego małego kawalera. – Lubiłem pieszczotliwie zwracać się do swoich pacjentów.
  Henryk uniósł kąciki ust w uśmiechu, a wtedy pojawiły się zmarszczki wokół jego oczu.



  Tego samego dnia przed południem.
  Na korytarzu stałem przy ścianie, mimowolnie słuchałem rozmowy dobiegającej z pokoju obok. Nie powinienem był podsłuchiwać, ale do moich uszu doleciało moje nazwisko. Zaintrygowało mnie to.
  – Doktor Jabłoński to wspaniały lekarz – chwaliła mama jednej z pacjentek.
  – Czyli mówią państwo, że mam zgodzić się na operację? – Męski głos wyrażał niezdecydowanie.
  – Pewnie! Kamila przeszła już trzecią bez problemów. Niech pan się nie obawia o swoją córeczkę.
  – Jabłoński ma najlepsze ręce w Polsce, które czynią cuda. To jedyny lekarz, który może pomóc pańskiej córce – wtrącił ojciec Kamili z nieskrywanym zadowoleniem.
  – Więc zaufam mu – powiedział ojciec dziecka.
  Zrobiło mi się ciepło na sercu. Mówili o mnie same dobre rzeczy. Rozpływałem się w słowach uznania, jednocześnie ciesząc się, że moje chirurgiczne działania przynosiły dobre skutki dla dzieci, że stopniowo poprawiałem ich jakość życia oraz wygląd. Moim marzeniem, już od zawsze, było pomagać chorym pociechom.
  Energicznym krokiem wyszedłem z oddziału. Na korytarzu spotkałem anestezjologa oraz prześliczną pielęgniarkę. We trójkę zaczekaliśmy na przyjazd windy. Dyskretnie zerknąłem na Pawła, który uśmiechał się zniewalająco do Justyny.
  Był to nieprzewidywalny przystojniak o zadziornym charakterze. Wierzył, że pozjadał wszystkie rozumy i rzucał głupimi komentarzami. Nikt nie wiedział, z czym w danej chwili wyskoczy. Większość rodziców za nim nie przepadała, ale ceniono go jako lekarza.  
  – Opowiedzieć wam kawał? – zapytał i nie czekając na naszą odpowiedź, dodał: – Jak nazywa się dziecko wrzucone do kwasu? Rozpuszczony bachor. – Jego śmiech brzmiał złowieszczo.
  Ja i Justyna tylko przewróciliśmy teatralnie oczami. Sytuacja zrobiła się wręcz niezręczna, a w powietrzu zawisła krępująca cisza.
  W tym momencie przyjechała winda. Paweł wszedł do środka i popatrzył na nas tym napastliwym wzrokiem, budzącym skojarzenie ze sceną z najstraszniejszego horroru. Jednak my, nie chcąc słuchać jego durnych powiedzonek, ruszyliśmy w stronę schodów.
  – Jak ja go nie cierpię! Za żadne skarby nie wsiądę z nim więcej do windy! – mruknęła Justyna, przemierzając po dwa stopnie.
  Była to trzydziestoletnia, czarująca kobieta o włosach spiętych w ciasny kok i wydatnych, kobiecych kształtach. Podobała mi się, ale przecież miałem żonę, którą bardzo kochałem i nie widziałem poza nią świata.
  – Lekarzem jest dobrym, ale człowiekiem nie. – Wykrzywiłem twarz w grymasie, przypominając sobie, jak Paweł obraził kilkoro rodziców.
  Na oczach mężów poklepywał kobiety po kolanach i otwarcie flirtował z nimi. Wówczas otrzymywał wymowne spojrzenia, którymi się nie przejmował. Aż dziwne, że jeszcze go nie zwolnili i że jeszcze nie dostał w pysk od któregoś mężczyzny. Szybko zapomniałem o „Panu Podrywaczu-Uzdrawiaczu”, jak go często złośliwie nazywaliśmy.

  Następnego dnia.
  Przyszedłem na oddział, gdzie byłem ordynatorem. Razem z lekarzami, wszedłem do jednego z dużych pokoi pacjentów. Przez moment zająłem się lżejszymi przypadkami, a na koniec zbliżyłem się do dziecka, leżącego w kojcu przy ścianie. Obok niego stała matka z zatroskaną miną.
  – Zespół Robertsa – powiedziałem do Henryka, patrząc na pięciolatka. Choroba ta cechowała się licznymi wadami: obustronnym rozszczepem wargi i podniebienia, wytrzeszczem oczu spowodowanym płytkością oczodołów, naczyniakami czoła, szerokim grzbietem nosa, a także wadami kończyn.
  Kolega obejrzał dziecko w skupieniu, po czym spytał:
  – Co będziesz robił?
  – Będę operował rozszczep.
  – Dopiero teraz? Przecież pacjent ma pięć lat – zdumiał się.
  – Tak. Bo dopiero teraz Łukasz do mnie trafił. Wcześniej nikt się nim nie zajął – powiedziałem zgodnie z prawdą.
  Neurochirurg ucichł. Wówczas matka chłopca odezwała się:
  – Panie doktorze… Pan jest jedynym ratunkiem dla Łukaszka.
  Wysłałem jej krzepiący uśmiech.
  Pierwsze, co przykuło moją uwagę w wyglądzie pani Wójcik, to włosy - kasztanowa grzywa nieco zmierzwionych kosmyków, opadająca nieregularnymi kaskadami na wątłe ramiona, okryte różowym swetrem. Wpatrywała się we mnie z dużą dozą zainteresowania. Pełne usta układały się beznamiętnie, a szczupłe dłonie błądziły wokół długiej szyi. Odwróciła głowę w stronę swojego synka, sondując go wzrokiem pełnym miłości.

  Dwadzieścia minut później.
  Zabieg zaczął się i jak na razie przebiegał bezproblemowo. Dwie godziny później cały blok operacyjny nagle wypełnił jazgotliwy, nieprzerwany dźwięk aparatury, oznaczający zatrzymanie akcji serca.
  – Tracimy go! Tracimy! – Ktoś krzyknął.
  Nastąpiło zamieszanie. Kilka osób nerwowo kręciło się wokół Łukasza. Przykładałem do jego klatki piersiowej elektrody. Starałem się przywrócić mu życie. Za wszelką cenę walczyliśmy. Pielęgniarka podała dożylnie wzmacniający lek. Moje serce biło coraz szybciej, podczas gdy serce chłopca słabło.
  – Nie odchodź, kochany – szepnąłem, obserwując ze strachem urządzenie.
  Powtarzałem gorączkowo w myślach, że ma żyć, że ma się nie poddawać…
  Niestety puls stawał się coraz mniej wyczuwalny. Defibrylacja nic nie dała, masaż serca też. Po chwili dziecko całkiem przestało oddychać. Lekarz stojący obok, spoglądnął na zegarek.
  – Zgon, dziesiąta czterdzieści siedem – oznajmił z powagą.
  Wszyscy staliśmy bezradnie przy stole, na którym leżało pięcioletnie, martwe ciało. Jeszcze przez chwilę liczyłem na cud, że Łukaszek ożyje, że jego serce podejmie pracę. Ale nie… To były tylko moje smętne nadzieje, które momentalnie zmalały. Nic nie mogliśmy już zrobić. Nikt z nas się nie odzywał. W oczach lekarzy malowała się przygnębiająca pustka. Widziałem, jak po zaskoczonej twarzy Henryka spływał pot. Paweł spuścił głowę i ukrył ją w dłoniach. Jedna pielęgniarka, najbardziej wrażliwa, zaniosła się spazmatycznym szlochem.
  Byłem na tę śmierć zupełnie nieprzygotowany. Drżącymi dłońmi zdjąłem maseczkę z twarzy i wyrzuciłem ją do kosza. Wewnętrznie cały się trząsłem. Wyszedłem pośpiesznie z sali operacyjnej.
  Na korytarzu siedziała pani Wójcik, która na mój widok wstała. Podszedłem do niej.
  – Panie doktorze?
  Milczałem, zapatrzywszy się przed siebie. Żadne słowa nie chciały mi przejść przez usta.
  – Co z Łukaszem?
  Poczułem, jak moje oczy robią się wilgotne.
  – Powie mi pan, do cholery, co z moim synem?! – zawołała zirytowana kobieta.
  Wreszcie zdobyłem się na odwagę, by na nią popatrzeć.
  – Przykro mi… – Przełknąłem ciężko ślinę. – Pani syn nie żyje – wydusiłem z siebie tragiczne słowa.
  – Żartuje pan, prawda? – zapytała z niedowierzaniem.
  Pokręciłem przecząco głową, a po moich policzkach pociekły pierwsze łzy. Wyminąłem ją, ale złapała mnie za rękę.
  – Serce przestało pracować. Ratowaliśmy go, ale się nie udało – powiedziałem tak cicho, że sam siebie ledwo słyszałem.
  Powoli usiadła na krześle. Przez chwilę wpatrywała się tępo w jakiś niewidzialny punkt.
W końcu zaczęła drżeć, rozszlochała się. Dopiero wtedy dotarła do niej wstrząsająca wiadomość. Ruszyłem pędem przed siebie.
  Wieczorem siedziałem zamknięty w swoim gabinecie. Cały czas miałem przed oczyma zastygłą twarz Łukaszka. Odwołałem planowane zabiegi na następne dni, ponieważ nie byłem w stanie operować dzieci. Przynajmniej na razie…
  Niezmąconą ciszę przerwało pukanie do drzwi. Do środka weszła pielęgniarka Justyna, a za nią matka zmarłego pięciolatka.
  – Pani Wójcik chciałaby z panem porozmawiać.
  Siedziałem spięty na obrotowym fotelu. Gestem ręki wskazałem na krzesło po drugiej stronie biurka. Kiedy Justyna poszła, kobieta usiadła i przez moment patrzyła na mnie nieobecnym wzrokiem. Domyślałem się, że musi pozbierać myśli, więc nie poganiałem jej z mówieniem. Milczeliśmy dwie, może pięć minut. Raptem, przerywając ciszę, odezwała się:
  – Zabił pan Łukasza!
  – Słucham? 
  – Zabił go pan! Dlaczego?! – zawołała z histerią.
  – Proszę pani. Serce Łukasza nie podjęło dalszej pracy. Robiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby go odratować – wyjaśniłem z opanowaniem, splatając ze sobą dłonie.
  – Widocznie za mało pan się starał, że moje dziecko umarło! Ja tego tak nie zostawię! Pozwę pana do sądu! Gorzko pan pożałuje! – Jej zgiełkliwy głos upodobnił się do klaksonu samochodu, a mnie ogarniało coraz większe zdziwienie.
  Napluła mi w twarz i gwałtownie wstała. Zanim zdążyłem zareagować, wyszła, trzaskając drzwiami. Byłem zdenerwowany, ale nie wziąłem jej słów na poważnie.

  Dwa dni później.
  W piątek do szpitala przyszedłem w przygnębiającym nastroju. Rodzicom nie podobał się fakt, że ich dzieci nie zostaną poddane operacjom. Zgłaszali pretensje.
  – No i dobrze. Nie chcę, żeby morderca operował moją wnuczkę. – Pewien staruszek pokazał na mnie palcem, znacząco akcentując ostatnie zdanie.
  Kilka par oczu wbiło we mnie świdrujący wzrok. W pokoju pacjentów zapadła głucha cisza. Oczy Pawła rozszerzyły się. Justyna niespokojnie skubała rękaw swojego kostiumu. Inna pielęgniarka pobladła.
  – Jaki morderca? – Nerwowo przeczesałem ręką czarne włosy, usiłując się skupić.
  – No, pan. Podczas pańskiego zabiegu Łukasz zmarł. Więc jest pan mordercą – odpowiedział staruszek i cofnął się o krok z lękiem, jak gdybym zaraz miał go zaatakować.
  Od razu poczułem w ustach smak goryczy.
  – Niech pan nie osądza doktora Jabłońskiego! To nie jego wina, że zabieg się nie powiódł – odezwał się Henryk dobitnym tonem.
  – A właśnie to jego wina! – fuknęła jakaś matka, krzyżując ręce na piersi.
  Mimo woli zgarbiłem się, czując na sobie jej pogardliwy wyraz oczu.
  – Jeśli chcą państwo, pokażemy nagranie z dokładnego przebiegu operacji… – tłumaczył Henryk.
  – Byłem przy operacji i mogę potwierdzić, że dziecko zmarło na skutek zatrzymania serca. – Paweł również stanął w mojej obronie.
  Podziękowałem w myślach kolegom.
  – Przecież on jest katem. – Z oddali usłyszałem szept jednego z rodziców.
  – Racja! Do więzienia z nim! – wrzasnął ktoś z pozostałych.
  Nie udźwignąłem tych pogróżek. Wybiegłem z sali. Słyszałem za sobą wołające głosy pielęgniarki i Henryka, cichnące z każdym moim krokiem. Ktoś napisał na drzwiach mojego samochodu czarnym mazakiem hasło: „Jabłoński to zabójca!”
  Zauważyłem, że jakiś mężczyzna biegł w moją stronę. Nie był to nikt z lekarzy, więc to chyba rodzic któregoś dziecka. Miał twarz czerwoną z wściekłości, wymachiwał energicznie rękoma.
  – Stój, ty zwyrodnialcu! – Jego wrzask omal nie przebił mi bębenków.
  Zagryzłem wargi, wsiadłem na przednie siedzenie i odjechałem z piskiem opon. W czasie drogi słuchałem ciągłego dźwięku dzwoniącej komórki, przypominającego uciążliwe tykanie zegara. Pewnie znowu ktoś chce mnie nastraszyć. Jechałem z dużą prędkością, jakbym w ten sposób chciał uciec od problemów, jakby ta podróż miała pomóc mi w zapomnieniu o przeciwnościach losu.
  Po niedługim czasie zaparkowałem auto na obrzeżach miasteczka. Kupiłem w sklepie sporą ilość alkoholu. W tej chwili myślałem tylko o tym, aby się upić…
  W pustym parku usiadłem na ławce i opróżniałem flaszkę wódki potężnymi haustami. Towarzyszyła mi jedynie obezwładniająca cisza. Wszystko dookoła pachniało deszczem. Ostatnie pomarańczowe liście strząsane z drzew spadały na ziemię układając zimny, rdzawy dywan. Po jakimś czasie otaksowałem nietrzeźwym już wzrokiem około dziesięcioletnią dziewczynkę, która stanęła naprzeciwko mnie.
  – Co się stało? – zagadnęła, patrząc na mnie współczująco i bystro zarazem.
  Zamrugałem powiekami, by obraz stał się ostrzejszy. Wyglądała bardzo ładnie, ale zanadto dojrzale jak na swój wiek. Miała na sobie letnią sukienkę w kolorach tęczy, zupełnie nie pasującą do tej pory roku.
  – Mój syn umarł – wybełkotałem, po chwili uświadamiając sobie sens tych słów.
  Lekko zakołysałem butelką, tworząc w środku mały wir.
  – Widocznie tak Bóg chciał – powiedziała melodyjnie.
  Jej przeraźliwie blada buzia wywołała w moim umyśle pewną obawę. Umknąłem spojrzeniem w bok, nadpijając solidny łyk. Miałem nadzieję, że w ten sposób mała odczepi się ode mnie. Jednak nie zraziłem jej, bo wciąż nade mną stała.
  Mój obojętny wyraz twarzy zamienił się w żałosną minę. Kruche paluszki pogłaskały delikatnie mój policzek, a potem blondyneczka rozpłynęła się w powietrzu. Raczej nie mogła być wytworem mojej pijackiej fantazji, gdyż nadal czułem muśnięcie ciepłej dłoni na policzku.   Naprawdę tak czułem. No i normalni ludzie nagle tak nie znikają.
  Czy to znaczy, że…
  Rozmawiałem z duchem?!
  Znienacka rozległ się irytujący dzwonek telefonu.
  – Co ty wyprawiasz?! Gdzie ty jesteś?! – krzyknął z pretensją Paweł po drugiej stronie.
  – Nigdzie – burknąłem.
  – Co się z tobą dzieje, do diabła?!
  Milcząc, odstawiłem pustą flaszkę na ziemię.
  – Halo, Stefan, jesteś tam? – dopytywał się zaniepokojony kolega.
  Odchyliłem głowę do tyłu, opierając ją o twarde oparcie ławki. Oczami wyobraźni po raz kolejny zobaczyłem Łukasza na stole operacyjnym. Pomyślałem, że było zbyt wcześnie, by mógł umrzeć i zbyt późno, by mu pomóc. Ja, który poświęciłem się medycynie, nigdy się z tym nie pogodzę. Dałem z siebie wszystko, a mimo to chłopiec odszedł. Dopiero w tym momencie rzeczywiście coś we mnie pękło. W moich uszach na nowo zadźwięczały potępiające słowa ludzi, w które sam uwierzyłem. Zadawano mi tak mocne ciosy w postaci obraźliwych zdań, że wreszcie poddałem się im. Temat moich udanych zabiegów ulotnił się jak kamfora. Już nie byłem zdolnym, inteligentnym chirurgiem. Teraz większość osób postrzegała mnie jako dzieciobójcę. Z pewnością będę ciągany po sądach. Wiedziałem, że mam dowody na swoją niewinność… że mam świadków, którzy mnie osłonią. Niestety, mój słaby charakter zwyciężył…
  – Powiedzieć ci, co się stało? – spytałem najspokojniejszym tonem, na jaki było mnie stać. – Co tak naprawdę się stało?
  – Mów! – W głosie Pawła znać było zniecierpliwienie.
  Zaczerpnąłem powietrza i powoli je wypuściłem.
  – Zabiłem dziecko – oznajmiłem drżącym głosem.
  Nie czekając na odpowiedź, wyłączyłem telefon, aby nikt mi nie przeszkadzał. Zacisnąłem powieki, ukryłem twarz w dłoniach i zaniosłem się spazmatycznym płaczem. Po jakimś czasie podniosłem powoli powieki. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem, to moje mokre od łez dłonie. Spojrzałem przed siebie. Ku mojemu zaskoczeniu, nachylała się nade mną znajoma osoba.
  – Co jest? – wystękałem z trudem, czując jak przez mózg przenikało tysiące ostrych szpilek.
  – Już wszystko w porządku, kochanie. – Żona pogładziła mnie po włosach.
  – W porządku? Zabiłem dziecko, słyszysz?! Nic nie jest w porządku! – zawołałem z determinacją, oddychając nierówno.
  – Spokojnie. To był tylko zły sen – powiedziała uspokajająco, wycierając wierzchem dłoni łzę z mojego policzka.
  – Sen? – powtórzyłem z mocnym powątpiewaniem. Czułem tępe pulsowanie w skroniach.
  – Za dużo pracujesz i jesteś przemęczony. Przyśnił ci się koszmar. Płakałeś, więc cię obudziłam.
  Przed oczami stanął mi obraz zapuchniętej od płaczu pani Wójcik i jej nieżywego synka. Przecież przeprowadzałem operację! Przecież trzymałem w ręku narzędzia chirurgiczne!
  – Daj mi telefon! – zażądałem stanowczo.
  Zdziwiona Anna podała mi go, a ja wykręciłem numer. Moje oszalałe serce biło, jakby miało wyskoczyć z klatki piersiowej.
  No odbierz, odbierz, myślałem nerwowo, zaciskając palce na komórce.
  Po szóstym sygnale usłyszałem w słuchawce przeciągłe ziewanie.
  – Człowieku, jest druga w nocy… – Henryk odezwał się ospałym tonem.
  – Wiem, przepraszam, Heniek! Ale musisz mi coś ważnego powiedzieć!
  – Co takiego?
  – Czy u nas na oddziale jest Wójcik z zespołem Robertsa? Ma pięć lat – tłumaczyłem gorączkowo.
  Przez moment czekałem na odpowiedź. Zdawało mi się, że to cała wieczność.
  – Nie. Nie ma i nie było nikogo takiego. Możesz mi wierzyć. I nie mówię tego na odczepne – odparł nieco trzeźwiej kolega. – Coś jeszcze? 
  – Nie, dzięki. Dobranoc. – I rozłączyłem się.
  Dopiero wtedy w pełni dotarło do mojej świadomości, że siedzę na łóżku, we własnej sypialni. Niepotrzebna już komórka powędrowała na nocną szafkę. Podniosłem się. Mój oddech stawał się coraz spokojniejszy.
  – Stefek? Stało się coś złego z twoim pacjentem? – zmartwiła się Anna, obserwując mnie z uwagą.
  – Nie. Pytałem tylko Henia, czy pewien chłopiec leżał na moim oddziale. Ale nie było takiego pacjenta. I wszystko gra. – Chciało mi się śmiać i płakać jednocześnie. Ze szczęścia, że nie popełniłem żadnego błędu. Okazało się, że to wszystko mi się tylko przyśniło.
  – Faktycznie, jestem przepracowany. Muszę wziąć urlop – powiedziałem, siadając na brzegu łóżka.
  Objąłem żonę ramieniem, a ona również wtuliła się do mnie.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Dobry wieczór!
Witam w moim świecie!
Pragnę dzielić się z Wami swą twórczością. Będą to krótkie formy opowieści, każda będzie na inny temat i miała po kilka części. Na razie zaczęłam od "Ściany".
Założyłam tego bloga dlatego, że chciałabym dowiedzieć się, co inni sądzą na temat moich "wypocin". Jeśli będę miała czas na pisanie, będę tutaj umieszczała swoje nowele. Co jakiś czas będą się ukazywały. Długie formy, normalne powieści też piszę, ale na razie nikomu ich nie pokazuję. Trzymam je dla siebie.
Opowiadanie ma taki tytuł "Ściana", gdyż główny bohater, Stefan "natrafił na solidny mur, nie mógł przebić się przez ścianę (zmęczenie psychiczne/fizyczne". Był tak wykończony, że przyśnił mu się bardzo realistyczny sen. Ściana jest postawiona między snem, a rzeczywistością. Nie potrafię tego wyjaśnić...
Podjęłam się trudnego tematu lekarskiego, który moim zdaniem nie wyszedł najlepiej, zwłaszcza zepsułam scenę, gdy chłopiec Łukaszek umierał na sali operacyjnej. Scena wyszła dość kiepsko i nierealnie. Teraz wiem, że nie powinno zabierać się za coś, czego się nie wie. Jeśli jestem "zielona" w wątkach szpitalnych, najlepiej ominąć owe wątki, albo opisywać ogólnikowo. Ale jeśli chodzi o zakończenie "Ściany" - osobiście mi się podobało.
Resztę opinii zostawiam Wam.
Pozdrawiam wszystkich! :)  
xoxo, Soassbedlly


34 komentarze:

  1. Podoba mi się, czyta się bardzo przyjemnie.
    Zaskoczyło mnie to, że każda ma być na inny temat.
    Chętnie poczytałabym właśnie opowiadanie w tym klimacie.

    lifewithth.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej. Chciałabym zaprosić cię też na mojego nowego bloga. Nie jest to opowiadanie FF :
      http://emma-red.blogspot.com/

      Czekam na kolejną część tutaj !

      Usuń
  2. Hejo. Jak na razie podoba mi się i lubię czytać opowiadania,więc napewno będę tu częściej. Jestem ciekawa co dalej z lekarzem, bo to zawsze trauma. Czy oskarżą go? Straci pracę? Załamię się? Czy ja w pewnym momencie nie wyczułam przyszłego romansu??? Nio byłoby nie ładnie ze strony doktora. Podoba mi się twój styl pisania i moim zdaniem dobrze ci to wychodzi. Mam tylko nadzieję, że kolejna część pojawi się szybko i może niedługo zdecydujesz się na powieść,co? Czekam na next z niecierpliwością i liczę, że będziesz zaglądać do mnie :*
    A propo pomyśl o jakimś szablonie, a na pewno przyciągnie czytelników :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sorry teraz widzę szablon i jest naprawde ładny *.-

      Usuń
  3. Zaskakująco dobre opowiadanie ;-) Wcześniej zaczynałam czytać tylko blogi z minimum 20-toma rozdziałami :P Nie żałuję że weszłam ;-)
    Pozdrawiam,
    PomyLuna ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajna tematyka. Ogólnie wydaje mi się, że najgorzej przeżyć zgon pacjenta jeśli jest dzieckiem. Po swojej pierwszej przeżytej śmierci dzieciątka słyszałam, ze wtedy ludzie sięgają po papierosy, dlatego dużo lekarzy i pielęgniarek pali - przynamniej w moim mieście :)
    Mamy tutaj bardzo sympatycznego bohatera, oraz chamską postać, którą też polubiłam za suchy żarcik. Jako fanka czarnego humoru - jestem usatysfakcjonowana :D
    Nie wiem czy pamiętasz, ale jestem z http://aryel-hall.blogspot.com/ i tak zaciekawiło mnie, bo mi napisałaś, że przeczytałaś kilka rozdziałów... ale ja miałam u siebie tylko prolog :D Zdziwiło mnie to, nie powiem. :)
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może komentowałaś komuś innemu niedawno i dlatego ci się tak napisało. ;) W każdym bądź razie nic się nie stało :D
      Myślę, że inne historie też przypadną :D
      Pozdrawiam po raz 2 :D

      Usuń
  5. Po pierwsze - nie rozumiem dlaczego w jednym miejscu jest większa czcionka. Po drugie nie wiem czemu to jest przesadzone, tak dziwnie poetycko napisane.

    ~Arco Iris

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej, hej!
    Nie wiem dlaeczego, ale bardzo lubię czytać o szpitalach i lekarzach. Jest to tym bardziej dziwne, że ani jednego, ani drugiego nienawidzę... No ale cóż, ich sposób myślenia mnie ciekawi :) Nie żałuję, że weszlam, bardzo mi się podoba to co napisałaś :) Czekam na kolejne części.
    Pozdrowionka,
    Bianka :)
    zakrecone-zycie-huncwotow.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam troszkę mieszane uczucia, powiem szczerze.
    Zacznę może od estetyki tekstu. Braki akapitów mnie osobiście bardzo denerwują, a u Ciebie dodatkowo... jakby to określić... Pierwsza linijka rozpoczyna się od krawędzi, ale następne mają dziwne wcięcie. Dziwnie to wygląda. ;o
    Muszę Cię jednak pochwalić za poprawne myślniki i zapis dialogów. Całość czytało mi się bardzo przyjemnie, nie brakowało przecinków w odpowiednich miejscach i ogólnie pod względem gramatycznym jest super.
    Jednak masz dość ciężką narrację, trzeba przyznać. I trochę chaotycznie – moim zdaniem – wprowadzałaś i przedstawiałaś kolejnych bohaterów, bo się pogubiłam. ;_; W jednej chwili rozmawiał z Heniem, w drugiej pojawił się jakiś Piotr i znikąd Justyna. Ale wielki plus za przedstawienie żony w sposób naturalny, a nie wyidealizowany!
    Powiedziałabym, że brakuje mi opisów, ale sama mam z nimi ogromne problemy, więc chyba w tym temacie nie powinnam się wypowiadać. ;p
    No i tematyka. Wybrałaś sobie ciekawy wątek. Bardzo lubię powieści medyczne, więc liczę na to, że kolejne części też będą utrzymane w takim samym klimacie. Ile ogólnie części będzie liczyła Ściana?
    Ogólnie tekst bardzo mnie zaciekawił i z miłą chęcią przeczytam o dalszych losach Stefana. :3

    Pozdrawiam,
    Koneko

    OdpowiedzUsuń
  8. Piękne słowa. Rozdział i opowiadanie jest naprawdę dobry. Nie podobało mi się tylko wątek z szpitalem - bo na ogół ich nie cierpię więc się nie przejmuj :)
    Dziękuję za odwiedziny mojego bloga i zaobserwowałam cię.
    Życzę weny,
    Nelia z http://smocza-era.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Witaj, natrafiłam na Twojego bloga przypadkowo, lecz będę wpadać tu jeszcze, gdyż masz bardzo ciekawy styl pisania a tekst łatwo sie pisze. Cały blog sprawia wrażenie takiego...profesjonalnego.
    Czekam również na dłuższe formy, nie masz sie czego wstydzić, piszesz tu anonimowo :)

    pozdrawiam serdecznie a w wolnej chwili zapraszam do siebie: velvetheart96.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Powiem szczerze, naprawdę podoba mi się sposób w jaki opisujesz to wszystko. Masz niesamowity talent, który mam nadzieję, wykorzystasz jak najlepiej. Czekam na następny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Zapraszałaś więc jestem.
    Podoba mi się sposób w jaki opisujesz postaci. Są one naturalne, mają swoje słabości. Można się z nimi utożsamiać. Czyta się dosyć łatwo i nawet przyjemnie, co jak na taką tematykę, jest dość trudne.
    Brakuje mi niestety emocji. Niby piszesz, że wszyscy przeżyli wstrząs po śmierci tego dziecka. A ja tego nie czuje. No i przy operacji rozszczepu jeszcze nie słyszałam o śmierci, ale akurat nie będę w to ingerować.
    To, że każda ma być na inny temat jest bardzo dobrym pomysłem. Wtedy łatwiej znaleźć coś dla siebie.
    Zobaczymy jak będzie przy kolejnej części.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  12. Podoba mi się opowiadanie,jest fajne.Odniosłam jednak wrażenie,że trochę za dużo się dzieje jak na jedną część,ale sama nie wiem,moze innym się to podoba.W każdym razie masz talent,oby tak dalej :) Zapraszam do mnie w wolnej chwili http://psychooa01.blogspot.com/ Zależy mi na sczerych komentarzach

    OdpowiedzUsuń
  13. Przyjemnie się czyta i chętnie poznałbym dalsze losy lekarza. Tylko tak dalej :D

    OdpowiedzUsuń
  14. Bardzo ciekawe opowiadanie! Podobają mi się takie klimaty, a opcja jednopartów może być w takim wypadku miłym sposobem na nudę w pociągu ;)

    Zapraszam również do mnie, dopisuję do linków i obserwuję po więcej!

    OdpowiedzUsuń
  15. Wybacz, że taak późno, ale jestem. Twoje opowiadanie mnie zachwyciło. Naprawdę.Proste ale ciekawe. Takie o codzienności i prawdziwym życiu. Będę tu zaglądać częściej.
    ~Książkoholiczka Black

    OdpowiedzUsuń
  16. Wpadłam po komentarzu z reklamą, który u mnie zostawiłaś. Zacznę może od tego, że użyłaś tam zwrotu "Liczę, że zostawisz po sobie jakiś ślad", a ja tego zwrotu nienawidzę. Brzmi jakbyś chciała coś na mnie wymusić. Nie będę się czepiać, ale dobrze ci radzę, żebyś nie używała takich sformułowań reklamując się u kogoś. Strasznie denerwują.

    Co do tekstu, podobało mi się. Wciągnęłam się, wyłączyłam ze wszystkiego, co mnie otacza i z przyjemnością przez niego brnęłam. Jedyne, co mi działało na nerwy to to dziwne sformatowanie tekstu. Już lepiej w ogóle nie dodawać akapitów, niż robić to tak, jak u ciebie na początku. Ale najważniejszy jest tekst, przekaz, a on mi się podobał. To był dość krótki tekst, ale wiele w nim ujęłaś. Podobało mi się, że stworzyłaś wyrazistego Pawła, średnio ładną żonę lekarza i głównego bohatera, który nie jest obojętny na urodę innych kobiet, ale kocha żonę. To wszystko jest bardzo realistyczne, a dzięki temu świetne. Podobało mi się i życzę dużo weny!
    Tylko tego Łukaszka żal :<

    Pozdrawiam;*
    I zapraszam też do siebie;)
    sila-jest-we-mnie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  17. Trochę późno, ale pojawiłam się - tak jak obiecałam :)
    Bardzo podoba mi się szablon i przyznaję, iż wybrałaś ciekawy temat opowiadania :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Świetna historia ;) Pomimo, że jest to tematyka dosyć ciężka, to przyjemnie się to czytało ;) Genialnie scharakteryzowałaś bohaterów, tak naturalnie, bez koloryzowania ;) Dlatego masz u mnie wielki plus ;)
    Będę tu zaglądać i czekam na następny tekst od Ciebie ;)
    Pozdrawiam
    Little Princesss :*
    Przy okazji zapraszam do mnie ;)
    http://jb-justin-bieber-fanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  19. cóż mogę napisać? żadnych błędów ortograficznych, stylistycznych, interpunkcyjnych... nie mam do czego się przyczepić :)
    samo opowiadanie mi się podoba. Nie jest chaotyczne, ślicznie napisane i wciągające. Szkoda, że to tylko pierwszy rozdział, bo mam chęć na więcej~! <3
    Masz taki śliczny blog, więc się spytam... może chcesz wymienić się buttonami naszych blogów? :D

    OdpowiedzUsuń
  20. Podoba mi się fachowe słownictwo, postaci są okey, nie ogarnęłam czemu lekarze idą na salę dopiero kiedy jest tam pacjent, naturalne postacie, przez 'z którym się przyjaźniłem' bez przecinka, akapity się na początku poprzewracały, jest w treści jakieś randomowe zdanie napisane skurczoną czcionką. To tak w skrócie - porozpisywałam to, ale wyłączył mi się komputer, nie polecam, i chyba by mnie coś trafiło gdybym miała to wszystko pisać jeszcze raz. Dialogi także zapisujemy od akapitów. Jedyne co mnie uderzyło to to, że koleś jest ordynatorem. Szpital to mimo wszystko nie 'Na dobre i na złe', jeden zgon na pięćset odcinków nie funkcjonuje. Nie mówię, że każdego dnia jest jakiś martwy człowiek, ale nie jest to też nic niespotykanego. Dwa - lekarz nie zacznie panikować w stylu 'icoteras, drogie Bravo, o Boże, icoteras, icoteras?!'.
    Trzy - czemu to dziecko nie jest pod respiratorem? Od kiedy zgon stwierdza się po ustaniu oddechu, a nie pracy mózgu i serca?

    I ostatnie - Boże, co za... Okey - mogli być nieco rozbici. No małe dziecko, całe życie przed nim. Problemem jest to, że to nie jest (a przynajmniej nie powinna być) pierwsza taka sytuacja w ich życiu. Jakim cudem oni skończyli medycynę, jakim cudem przeszli specjalizację i jeszcze nie są w głębokiej depresji?

    Całość podobała mi się do ostatniej części. Ona mnie rozwaliła na łopatki... Może przez doświadczenia [uwaga! Wchodzimy w mój życiorys, skipnij jeśli cię nie obchodzi. Głównie na temat 'co robi lekarz kiedy umiera człowiek'] Mój dziadek umierał w męczarni, intubowali go, defibrylator, nowe leki, jego córka, żona i wnuczka płaczące przed szybą. Czy mam się czuć urażona jeśli absolutnie wszyscy zachowali spokój, a lekarz nie zaczął tarzać się po podłodze krzycząc 'Boże, dlaczego mi to zrobiłeś?!'. [skończyłam]

    Tak czy siak opowiadanie miało wielki potencjał, 10/10, ogólnie strasznie mi się spodobało, tylko ta końcówka rodem z 'Gry o Ferrin'. Brakowało ino adrenaliny podanej dosercowo... Nie, dobra, to już było złośliwe. Po prostu nie mogę przetrawić, że coś jest naprawdę dobrze pisane, naprawdę ogarnięte, widać nakład pracy jest w końcówce (przynajmniej moim zdaniem)jest przez ten patos, dramę i angst spartaczone. Także pierwsze 5/6 10/10 ;)

    OdpowiedzUsuń
  21. Jeeju! Super! Masz świetny styl pisania, łatwy w czytaniu, akcja, którą opisujesz jest wartka, ciekawa. Miło Cię poczytać! Myślę, że na pewno wrócę, pisz dalej!

    OdpowiedzUsuń
  22. Zajrzewam dzięki reklamie, którą u mnie zostawiłaś. Musiałam się jednak natrudzić, żeby znaleźć link do owego bloga(którego chyba zapomniałaś wkleić w reklamę), który zareklamowałać(dopiero po przejrzeniu Twojej strony G+ i napisaniu obszernego e-maila na adres znaleziony na jednym ze starych blogów, wpadłam na pomysł, żeby w wyszukiwarkę wpisać Sovbedlly blogspot - blondi). Fragment tekstu jednak tak mnie zaciekawił, że mimo wszystko, musiałam Cię odszukać.
    Udało się jednak i oto jestem. Masz bardzo przyjemny szablon. Obrazki w nim są świetne, różnorodne, choć przedstawiają w większości to samo - sztukę. Bardzo mi się podoba.
    Skupię się jednak na tekście, bo to on jest najważniejszy.
    Od razu powiem, że cieszę się, że akcja Twojej noweli toczy się w Polsce, z Polskimi lekarzami. Bardzo dawno już nie czytałam takiego opowiadania - to bardzo miła odmiana.
    Lubię opowiadania o lekarzach, są mi bądź co bądź bliscy. Ty przygotowałaś się przed pisaniem swojego, podałaś dużo szczegółów, opis choroby - podoba mi się. Nie lubię, kiedy ktoś pisze o czymś, o czym nie ma zielonego pojęcia i nie chce mu się nawet zajrzeć do internetu, żeby poszerzyć wiedzę.
    Przykro mi, że wszystko skończyło się w taki sposób. Śmierć dziecka wstrząsa jeszcze bardziej - miało przed sobą całe życie. Mały Łukasz nie zdążył go jeszcze dobrze zacząć. Główny bohater jednak zachował zimną krew - przynajmniej przed pracownikami. Nie wyobrażam sobie jednak, co czuję w środku po takiej tragedii.
    Masz bardzo fajne opisy, przyjemnie się czyta. Jest lekko i wszystko tak płynnie napisane. Cieszę się, że nie poddałam się w poszukiwaniach Twojego bloga i jednak tu trafiłam.
    Powiadamiaj mnie proszę o nowych postach. Zapraszam przy okazji do mnie - wierzę, że moja zakładka SPAM jest niesamowita, ale opowiadanie chyba też nie najgorsze, więc jeśli masz ochotę, to wpadnij :)
    Pozdrawiam i życzę dużo pomysłów! :)

    OdpowiedzUsuń
  23. Przybyłam do Ciebie po tym, jak zostawiłaś u mnie komentarz :D Bardzo uradowała mnie Twoja obecność w moich skromnych progach, tego nędznego opowiadania :D

    Muszę przyznać, że masz bardzo przyjemny styl pisania. Taki łagodny, z dobrze dobranymi słowami, a wręcz prawie idealnie, tak książkowo, jakbym czytała bestseler na półkach w księgarni, matrasie czy empiku! :D
    Poleciłam mojej mamie, wydrukowałam jej do czytania obydwie części, ja dopiero za drugą się będę zabierać, ale jestem pewna, że mamuśce się na pewno spodoba, dlatego tak :D No i nie lubi czytać na komputerze, oh good.

    Jeny, aż mi tu mowę odebrało i nie wiem, co Ci napisać, żeby mój komentarz mógł być uznany za jeden z wyjątkowych xD Powiem Ci, że poczułam się trochę jak na planie "Na dobre i na złe", a mimo że to taki zwykły, nic nie warty i niczego sobie serial, to jednak taki popularny, że nawet ja zwróciłam na niego uwagę i chociaż telewizji nie oglądam, bo mam komputer i internet, to u babci zawsze pilnie oglądam, kiedy tylko leci w TV XD
    Postaci są bardzo ładnie wykreowane, a jedynie co mnie irytuje, to za duży odstęp między linijkami. Strasznie nie pasuje mi do estetyki Twojego bloga, który nawiasem mówiąc szablonem powala i go ubóstwiam <3 A druga sprawa, która mnie nieco irytuje, to mało widoczne zaznaczenie akapitów ;x Przy tych odstępach między linijkami przydałoby się jakieś większe zaznaczenie akapitów, a jak i akapitów, to razem z nimi dialogi o takim samym akapitowym odstępie ;3

    Pozdrawiam serdecznie, psychopatka! :D
    Ps. Niedługo zajrzę do drugiej części ^^

    OdpowiedzUsuń
  24. Matko, jak mi ulżyło, że to był tylko sen!
    Na początku rzucił mi się w oczy szablon, który jest bardzo fajowy i cieplutki.
    Pierwsze opowiadanie podobało mi się bardzo. Szybciutko wszystko przeczytałam z ogromnym zaciekawieniem. Ta historia, pomijając wiele innych, równie ważnych kwestii, szkicuje to, co może się stać z człowiekiem pod wpływem głosu tłumu. Pozytywnego, jak i negatywnego, ale to ten drugi daje o sobie znać w większym stopniu. Ja mam słabość do opowiadań, w których zawarty jest szpital, operacje i inne podobne rzeczy. Wspomniana na samym początku mama Renaty przypomina mi pewną panią, którą odesłali do domu, kiedy ja leżałam na pewnym oddziale, bo za bardzo się rządziła. I bardzo dobrze, nie przepadam za takimi ludźmi. Jak na razie, podoba mi się. Jeszcze dzisiaj przejdę do następnego opowiadania.
    Gdybyś miała ochotę, wpadnij do mnie, może i moja historia przypadnie ci do gustu:
    http://ladymarikazzamkukriegler.blogspot.com/

    Pozdrawiam, trzymaj się cieplutko! :)

    OdpowiedzUsuń
  25. Jak na razie najlepsze twoje opowiadanie, które czytałam! ;) Stworzyłaś ładny i wyrazisty opis sytuacji, nie omijając żadnych detali. Podziwiam też twoją wiedzę, którą tu wplotłaś. Mocno wpłynęłaś tym na moje emocje, co jest jak najbardziej na plus.
    Pozdrawiam, Kasia ;)

    OdpowiedzUsuń
  26. Witaj!
    Bardzo wciągające i poruszające opowiadanie. Czytałam z zapartym tchem. Łukasz umarł. Moment w którym przeczytałam, "nastąpił zgon" moje serce również zamarło. Miałam nadzieję, że to jakaś okropna pomyłka, zaraz coś się wydarzy i Łukasz odżyje. Jednak nie stało się tak. Mocno emocjonujące, ale jakże szczere opowiadanie. Matka krzycząca na lekarza, obwiniająca go o śmierć dziecka. Jakie to prawdziwe. Żal i smutek po stracie bliskiej osoby. Przepiękna historia. Oczywiście ogromny plus za polskich bohaterów. Tyle się teraz czyta o zagranicznych postaciach, a przecież mamy takie piękne polskie imiona, którymi moglibyśmy nazwać swoich bohaterów. Ja niestety tworzę w zagranicznych krajobrazach, jednakże zapraszam również do siebie.

    Serdecznie pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  27. Huh, to naprawdę dobre! Nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji, a tu mnie zaskoczyłaś! Świetnie oddałaś klimat panujący w szpitalu, pracę lekarzy i ich emocje. Czułam się, jakbym była obok nich i czuła to wszystko, co oni czuli. To naprawdę niesamowite i podziwiam cię za to, że umieściłaś tak bogate treści w tak krótkiej formie.
    Pozdrawiam
    Dellirah
    https://short-stories-dellirah.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  28. Tematyka szpitalna, czemuż by nie. Ja się kwestii czysto teoretycznych co do opisu próby ratowania życia chłopca nie będę czepiał, bo po prostu się na tym nie znam i nie uważam aby było to najważniejsze. Przede wszystkim na szczególną pochwałę zasługuje tu konstrukcja. Bardzo dobrze i sprawnie łączysz ze sobą wątki bo ciężko powiedzieć o czym najbardziej była ta historia – z jednej strony o chłopcu którego dotknął okrutny los, a z drugiej strony to doktor Jabłoński wydaje się być głównym bohaterem który wpada w depresję przez wpływ otoczenia. Siłą jest tutaj to, że oba te motywy doskonale się ze sobą przeplatające (o czym już wspomniałem) są przede wszystkim interesujące. Nie ma tu chyba żadnej niepotrzebnej postaci, kadra medyczna wykreowana jest naprawdę dobrze jak na one-shot, bo każdy jest charakterystyczny. Pielęgniarki są pielęgniarkami, dużej roli nie mają, ale są przede wszystkim sobą. Henryk to typowy kolega po fachu, łatwo stresujący się facet, ale koledze pomoże. Anestezjolog Paweł prawi cięte i chamskie dowcipy, dlatego ta postać jest taka świetna. Żona Stefana to też pozytywna postać, chociaż w jej opisie wkradł się leciutki oksymoron, bowiem zbyt atrakcyjna nie była, a całowała zmysłowo. Mimo wszystko sympatyczna. Bardzo trafnie ujmujesz dzień z życia lekarza pokazując jeden z codziennych problemów z którymi musi się on zmierzyć. Doskonale przedstawiona jest też matka chłopca i jej wkurw na to, co się stało. Zauważyłem że masz pomysły na masę ciekawych postaci w swoich opowiadaniach i w każdą się wczuwasz. Przechodząc do wad, nad którymi nie będę się rozwodzić, no parę ich było. Na szczęście nie za wiele. Przykładem jest wyzwisko ‘Podrywacz-Uzdrawiacz’ które w żaden sposób nie odnosi się do przedstawiciela profesji…serio medycy droczą się w taki dziecinny sposób? No trudno. Bohaterowie czasem też nieco zbyt wylewni w swoich uczuciach, ale da się to przeboleć. Zakończenie z jednej strony jest plusem a z drugiej – minusem. Minusem bo banalne, plusem zaś dlatego że ciężko byłoby znaleźć lepsze aby zakończyć to szczęśliwie.

    Pozdrawiam, Frix

    OdpowiedzUsuń
  29. Rety, ten sen lekarza wydawał się niezwykle realistyczny. Każdy w pewnym momencie potrzebuje odpoczynku, dobrze, że ta tragedia nie stała się w życiu prawdziwym...

    Do zobaczenia, kochanie

    OdpowiedzUsuń
  30. Kilka razy miałam wrażenie, że język tego opowiadania jest naciągany - na siłę ubarwiany, przez co mało realistyczny - ale to w niczym nie umniejsza tego, że bardzo dobrze piszesz. Historia poruszyła mnie do głębi i upewniła, że zostanę tu na dłużej :)
    Przy okazji może mnie kojarzysz - jestem tą smutną osóbką z administracji facebookowego Stowarzyszenia Młodych Pisarzy. Tak tutaj zawędrowałam i postanowiłam sprawdzić, co takiego sobie skrobiesz :)

    OdpowiedzUsuń

Calliste Secret Templates