01 lipca 2016

"Szlachetność" cz. III

 

Trafiłem do celi z czterema więźniami kryminalnymi.
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – witam ich, trzymając w rękach piżamę więzienną w paski.
Siedzący więźniowie przerywają grę w karty. Ich czujny wzrok wbija się we mnie. Wszyscy są jakby wyżsi ode mnie i silniejsi.
– Za co? – pyta jeden z nich.
– Nadużywanie wolności sumienia.
Spoglądają po sobie, a później na mnie.
– Paragraf.
– Sto dziewięćdziesiąt cztery – odpowiadam zgodnie z prawdą.
– To na wieki wieków – rzuca inny więzień.
– Mam nadzieję, że na krócej.
Kładę ubranie na łóżku, następnie siadam obok nich. Przedstawiamy się sobie, a oni wyznają mi, za co odsiadują. Wszyscy za morderstwa…
– Utopiłem swoją starą. Zdradzała mnie. Taka była z niej ladacznica – wyjaśnia bez skrupułów ciemnowłosy mężczyzna w dojrzałym wieku.
– A ja zadźgałem teścia nożem. Ostro się pokłóciliśmy – wtrąca drugi, całkowicie łysy, uśmiechając się pod nosem.
– Miło mi panów poznać. Gdyby ktoś potrzebował jakiejś posługi, to służę – mówię dobrodusznym głosem, zignorowawszy ich zdania.
Trzeci więzień gwiżdże, patrząc na mnie zbyt przenikliwym wzrokiem. Ma wyraźną bliznę na lewym policzku, jakby ktoś rozciął skórę.
– Aniołek się znalazł. – Prycha z ironią.
Zimna noc jest dla mnie pewną udręką. Prycza jest niewygodna. Ze snu budzi mnie szept więźnia recydywisty leżącego nade mną.
– Proszę księdza…
– Tak? – szepczę, podnosząc głowę.
– Ja… nie wiem, jak to powiedzieć.
– Proszę mówić.
– Byłem… u spowiedzi dwadzieścia lat temu i… teraz chciałbym… się wyspowiadać.
Nie jestem zaskoczony jego wyznaniem. Zgadzam się bez protestu.

Na śniadanie przyniesiono mi dwie kromki chleba i szklankę herbaty. Skromne jedzenie przywodzi mi na myśl szarą rzeczywistość Kamila Gawrona. Monotonne obiady składają się z zupy i dwóch kromek chleba, żeby oszukać głód i zapchać żołądek byle czym.
Trzymając w dłoni kubek, zastanawiam się, kto mógłby wrobić mnie w gwałt dziecka. Po godzinie drzwi otwierają się, a w progu staje barczysty policjant.
– Ktoś chce cię widzieć – mówi oschłym tonem.
Serce zaczyna mi szybciej bić.
– Kto?
Nie odpowiada, tylko bierze mnie pod ramię i zaprowadza do osobnego pomieszczenia. Stoliki są oddzielone od siebie przezroczystą ścianą. Po jednej stronie siedzą więźniowie, a po drugiej ich goście. Z daleka dostrzegam czekającego księdza Edwarda. Obdarza mnie czujnym spojrzeniem od głowy do stóp, jakby nie dowierzał, że to ja. Siadam naprzeciw niego i biorę w dłoń leżący obok telefon.
– Szczęść Boże – odzywam się po chwili.
– Ale księdza urządzili… – mówi współczująco, bez przywitania.
Ze zdziwienia nie mogę wydobyć z siebie głosu.
– Księże Wiktorze, co się dzieje?
Jego twarz wyraża gama uczuć. Zaskoczenie, litość, smutek i… radość, która góruje nad pozostałymi emocjami. To coś dziwnego…
– Zostałem niewinnie oskarżony… – Przerywam, gdyż te straszne słowa nie mogą mi przejść przez gardło.
– O co?
– O zgwałcenie chłopca.
Ksiądz Edward wstaje raptem i łapie się za głowę, czym zwraca uwagę policjantów. Unoszę dłoń w geście ich uspokojenia. Ksiądz wpatruje się we mnie z dozą przerażenia. Coś mówi, ale nie słyszę go z powodu dzielącej nas ścianki. Kiwam palcem, by usiadł. Siada na swym miejscu i podnosi słuchawkę telefonu.
– Jezu Chryste... – szepcze.
Jego milczenie trwające przez dwie minuty wzbudza we mnie niepokój. Poprawiam się na krześle.
– Księże Edwardzie?
– Co? – pyta niegrzecznie.
Przełykam ciężko ślinę.
– Czy ksiądz myśli, że... to ja… – Z żalu nie potrafię dokończyć zdania.
Oczekuję gorącej, przeczącej odpowiedzi, ale ku mojemu zdziwieniu wzrusza tylko ramionami. Pociera dłonią swą twarz, jakby chciał zatuszować jakąś emocję.
– Proszę coś powiedzieć – błagam drżącym głosem po chwili.
– Ja nic nie wiem!
Otwieram usta, ale on już wstaje, nawet się nie żegnając. Po chwili wychodzi z pomieszczenia. Jego zachowanie jest naprawdę podejrzane!
Czyżby… to on miał coś wspólnego z moim aresztowaniem…?
Odkładam powoli telefon na miejsce.
Nikt mnie tego dnia już nie odwiedził, choć miałem nadzieję, że ktoś jeszcze przyjdzie. Jestem taki samotny…
Następnego ranka policjant znów przychodzi do mojej celi.
– Ktoś chce z tobą porozmawiać.
Któż może pragnąć się ze mną zobaczyć?
– Jesteś sławny, aniołku – mówi drwiąco jeden z więźniów.
Wszyscy czterej patrzą na mnie bacznie. Nie zwracam na nich uwagi, tylko wychodzę z policjantem.
Tym razem odwiedziła mnie gospodyni, pani Tereska. Siedzimy naprzeciw siebie.
– Oj, księże Wiktorze… – Kręci głową na boki.
– Czy pani też mi nie wierzy? – Posyłam jej posępne spojrzenie.
– Wierzę księdzu! Ksiądz tego by nie zrobił. Na pewno!
– Chociaż pani jest ze mną.
– W miasteczku już huczy… Wszyscy o tym gadają. Ech... – mówi z powagą i jednocześnie smutkiem. – Dziś rano przyszli na zakrystię Aldona i Krystian. Są księdzem bardzo rozczarowani… Chcą, żeby ksiądz Dariusz udzielił im ślubu.
– Och. – Wzdycham ciężko. – Trzeba im powiedzieć, że jestem niewinny. To nie ja… – tłumaczę gorączkowo, ale ona mi przecina łagodnym głosem:
– Wierzę księdzu. Proboszcz również nie wierzy w księdza winę. Przecież ksiądz by nawet muchy nie skrzywdził.
– Naprawdę?
Uśmiecha się leciutko i kiwa twierdząco głową.
– Widzę w oczach księdza dobroć.
– Dziękuję, pani Teresko… – szepczę wzruszony. – A pozostali księża?
– Ksiądz Edward bardzo to przeżywa, mówił dziś rano, że nie mógł spać w nocy. – Milknie, jakby zastanawiała się, czy jeszcze ma coś dodać. – A ksiądz Dariusz… też sądzi, że ktoś wrobił księdza w tą… sprawę.
– Dzięki Bogu, nie wszyscy są przeciwko mnie… – Moje dłonie zaczynają lekko drżeć. – Muszę się stąd wydostać…
– To już nie zależy ode mnie. – Widzę, jak ściska mocniej słuchawkę w dłoni. – Nie wygram z policją.
Chwilę milczymy, wpatrując się w siebie. Niespodziewanie w jej oczach pojawia się błysk trwogi.
– Kamilek… zniknął – oznajmia cicho, dotykając swojego pomarszczonego policzka.
Z wielkim trudem przychodzi mi uwierzyć w jej słowa.
– Jak to?
– Nie ma go od wczorajszego poranka. Jego mama jest zrozpaczona.
W mojej głowie myśli galopują niczym konie.
– Boże… Wie coś pani więcej? – Czuję, jak gula rośnie mi w gardle.
Gospodyni kiwa przecząco, wlepiając we mnie mętne oczy.
Sam uciekł, czy…
Zakrywam usta dłonią na myśli, że ktoś mógł go porwać. Nastaje parominutowa cisza.
– Koniec odwiedzin – odzywa się surowo policjant.
Razem z panią Tereską podnosimy głowy w jego stronę. Słyszę, jak ona coś mówi, na co on natychmiast jej odpowiada, niemal krzyczy:
– Koniec odwiedzin!
Widzimy, że nie damy rady dłużej się sprzeciwiać. Gospodyni posyła mi litościwe spojrzenie.
– Muszę iść. Proszę wybaczyć, księże Wiktorze.
Kiwam tylko głową i macham jej na pożegnanie. Wielki żal tak ściska mnie za gardło, że nie mogę więcej mówić. Starsza gospodyni powoli wstaje, funkcjonariusz odprowadza ją do wyjścia. Zakrywam twarz dłonią i wybucham gromkim płaczem, przypominając sobie prawdziwą sytuację z momentu nagrania...
Siedzimy w ciszy.
– Wierzysz w Pana Jezusa? – Zmieniam temat po chwili.
Wzrusza ramionami.
– A… znasz jakąś modlitwę, Kamilku?
– Nie. – Patrzy na mnie ze zdziwieniem.
Milczę.
– Powiesz mi?
– Co mam powiedzieć?
– Modlitwę. – W jego oczach dostrzegam iskierkę zaciekawienia.
Uśmiecham się lekko i kiwam głową.
– Tak. – Wstaję i klękam na podłodze. Obdarzam go bacznym spojrzeniem, a następnie zaczynam mówić cicho: – Ojcze nasz, któryś jest w niebie…
Dziecko obserwuje mnie w skupieniu. Po skończonej modlitwie wstaję.
– A teraz zróbmy to razem – mówię.
– Okay – odpowiada Kamilek niepewnym głosem, choć nadal widzę po jego twarzy zainteresowanie.
Klękamy naprzeciw siebie. Zaczynam słowa i proszę za każdym razem, by powtórzył je za mną. W pewnym momencie opiera dłoń o komodę.
– Proszę cię, nie opieraj się. – Brzmię nieco surowiej, niż zamierzam.
Kiwa twierdząco głową. Kończymy się modlić. Nie jestem w stanie opisać ożywienia na dziecięcej buzi.
– Nauczysz mnie innej? – prosi najwyraźniej rozochocony.
Posyłam mu uśmiech. Najpierw sam wypowiadam słowa, a później zachęcam, by zupełnie sam je powiedział. Siadam na krześle.
– Uklęknij.
– Słucham? – Chyba niedosłyszał.
– Uklęknij – powtarzam ciut głośniej.
Kamilek wykonuje moje polecenie.
– Aniele Boży, stróżu mój… Ty zawsze przy mnie stój… – szepcze, składając dłonie.
– Tak – potwierdzam.
– Rano, wieczór, we dnie, w nocy… Bądź mi zawsze ku pomocy…
– Tak.
– Strzeż duszy, ciała mego… Zaprowadź mnie do żywota wiecznego… Amen.
– Dobrze.
Wstaje i obdarza mnie spojrzeniem pełnym nadziei.
– I jak? – Wciąż szepcze.
– Dobrze. O, bardzo dobrze! – Chwalę go, uśmiechając się.
Siada z powrotem na krześle. I siedzimy tak, przyglądając się sobie nawzajem. Milczymy. Cisza nie jest niezręczna, mogę nawet stwierdzić, że nas uspakaja. Jesteśmy zatopieni we własnym świecie. Po paru minutach chłopiec wstaje.
– Muszę iść.
– Nie było tak źle, prawda? – pytam, również się podnosząc i mając na myśli modlitwy.
Zaprzecza ruchem głowy i uśmiecha się delikatnie, zrozumiawszy o co mi chodzi. Wychodzimy na korytarz, a potem stajemy przed frontowymi drzwiami. Dziecko podnosi ręce i obejmuje mnie za szyję, a ja ściskam je lekko. Kamilek wychodzi na zewnątrz, a ja wracam po cichu do pokoju.
To było wtedy, gdy przyszedł mnie odwiedzić. Teraz wiem, że ktoś założył podsłuch w moim pokoju. To nie był człowiek z ulicy, tylko ktoś, kto mieszkał na plebanii. Starszego proboszcza i księdza Dariusza nie mieszam w tę sprawę, oni są dobrymi ludźmi. Jest jeszcze inny, starszy ksiądz, Lech, też rezydent, ale jest bardzo wrażliwy. Jedyną podejrzaną osobą z plebanii jest… ksiądz Edward. Dopiero wtedy dociera do mnie zastraszający fakt, że on chciał mi zaszkodzić. Jego dziwne zachowanie, słowa… Tak, to może być on!
Czuję, jak kropelki potu wstępują mi na czoło.

Moja druga noc w chłodnej celi.
Następnego ranka około dziewiątej gram z więźniem w karty, kiedy do mojej celi wchodzi policjant.
– Wychodzisz – rzuca jedno słowo.
Zamieram, patrząc na niego i trzymając w dłoni kartę.
– Słucham?
– Została wpłacona kaucja. Jesteś zwolniony.
Powoli wstaję, nie wierząc w to, co słyszę.
– Kto wpłacił… – Nie dokańczam, gdyż barczysty policjant łapie mnie za ramię, a potem kierujemy się do wyjścia.
– Bywaj, aniołku. – Słyszę głos więźnia za moimi plecami.
Inni mu wtórują, a ja wychodzę. Po chwili staję na dworze przed budynkiem. Mrużę oczy przed intensywnymi promieniami słońca.
– Księże Wiktorze. – Rozlega się obok znajomy głos.
Odwracam głowę i mrugam parę razy oczami, by upewnić się, czy nie mam zwidów. Nie, nie mam. Ksiądz Edward delikatnie się uśmiecha. Serce mocniej mi bije.
– Ksiądz Edward? – Jestem zdziwiony.
– To ja. Uwolniłem księdza.
Robię się sceptyczny. Wpłacił dużo pieniędzy, by mnie stąd wyciągnąć!
– Dlaczego? – szepczę, sądząc, że to on stoi za tym wszystkim.
– Ksiądz jest niewinny. Ja to wiem. – Jego twarz jest równie grobowa jak głos. – Trzeba odszukać sprawcę…
– Chwileczkę. – Podnoszę dłoń, mając w głowie totalny mętlik. – Uważa ksiądz, że nie ja… to zrobiłem? – Podkreślam słowo „to”.
– Nazywajmy rzeczy po imieniu. To nie ksiądz zgwałcił Kamila Gawrona. Tak.
– I co ksiądz chce zrobić?
– Poszukać Kamila i tego delikwenta – odpowiada ze stanowczością. – Wydaje mi się, że temu komuś bardzo zależy na zepsuciu dobrej opinii księdza… Ale komu?
Jego słowa wprawiają mnie w kolejne osłupienie. Czuję nieprzyjemny ucisk w żołądku.
Czyżby mówił to sam o sobie? Czy to tylko przynęta? Chce mnie dokądś zwabić? Postanawiam podjąć jego ryzykowną grę, by dowiedzieć się, jakie ma plany wobec mnie.
– Nie wiemy nawet kogo i gdzie szukać. – Dobieram ostrożnie słowa.
– Ja… – Kręci głową, jakby próbował pozbyć się natarczywej myśli. – Chodźmy. – W jego oczach migoczą tajemnicze iskry, sprawiające, iż zaczynam pocierać sobie lekko ramiona, ze strachu i z zimna.
Idę z księdzem Edwardem do jego samochodu zaparkowanego opodal. Gdy wsiadamy na przednie siedzenia, przyłapuję się na tym, że szukam histerycznym wzrokiem broni lub jakichś śladów sugerujących, że to winowajca.
– Księże Wiktorze. – Usłyszawszy niemal beznamiętny głos, natychmiast prostuję się i odwracam lekko głowę. – Może ksiądz podejrzewa, kto chce księdzu zaszkodzić?
Wstrzymuję oddech, kiedy oczy, tak bystre, skupiają się na mnie. Znów czuję przeszywające mnie dreszcze. Mam ogromną ochotę stąd uciec, ale to znacznie by mnie oddaliło od sytuacji. Nie mogę teraz się wycofać.
– Ja… chyba wiem… – bąkam, starając się wytrzymać ten wzrok.
– Słucham, księże Wiktorze.
Jego brwi lekko unoszą się w górę, a ja nagle dostrzegam za jego plecami na szybie krople krwi. Dopiero wtedy coś we mnie eksploduje. Gniew.
– To ty! Ty porwałeś Kamila! Ty mnie wrobiłeś w gwałt! Sukinsynu! – krzyczę.
Oczy księdza Edwarda w mig rozszerzają się. Podnoszę na niego rękę, a on zasłania twarz rękoma.
– Nie! Nie! To nie ja! – woła rozpaczliwie.
Chwytam go za ramię, aby nie miał szans na ucieczkę.
– Czemu to zrobiłeś?! Odpowiadaj, pierdolony kutasie! – Sam nie wierzę, że te wulgaryzmy wydobywają się ze mnie, ale przecież gdy człowiek jest wściekły, sam się nie kontroluje.
– Przysięgam… nic nie zrobiłem!
– Więc dlaczego tak na mnie patrzysz?! Tak się zachowujesz dziwnie?!
– Jak... jak dziwnie? – Odsłania swoją twarz.
Opowiadam mu chaotycznymi słowami kilka podejrzanych zdarzeń. Następuje chwila ciszy. Cały czas wpatruję się w księdza Edwarda, którego oblicze przybiera rozbawiony wyraz.
– Och, księże Wiktorze. Źle mnie ksiądz ocenia – odzywa się ku memu zdumieniu.
Czekam na dalsze wyjaśnienia, ale on zamyślony milczy, lekko się uśmiechając i patrząc w dal przed sobą. Znów ta poza, znów to rozmarzenie w jego oczach! Mam dość!
– Czy ksiądz się we mnie zakochał? – mruczę niegrzecznie.
Pytanie zawisa w powietrzu niczym magiczna klątwa. Ksiądz Edward spogląda na mnie, po czym parska śmiechem.
– Skąd księdzu to… – Raptem uzmysławia sobie coś. – Ach! – Pociera gładko ogolone policzki. – Ludzie różne rzeczy sobie wyobrażają…
– Ale…
– Ja księdza tylko lubię, nie kocham. Nie jestem gejem. Nie zrobiłem nic złego. – Kładzie nacisk na każde zdanie.
Nie wiem, czy powinno mnie to cieszyć, czy martwić. Moje emocje na wysokim poziomie maleją.
– Rozumiem. I przepraszam… – szepczę skołowany, orientując się, że ta krew na szybie to tylko halucynacja.
Obdarza mnie współczującym spojrzeniem. Teraz już wiem, że to zwykły wzrok.
– Wiem, czasem patrzę na księdza jak w obrazek, ale… – Na przemian złącza i odłącza ze sobą dłonie. – jest ksiądz moim autorytetem, którego podziwiam… stąd też mogłem dziwnie się zachowywać.
Kiwam twierdząco głową. Tym razem jednak nie przepełnia mnie duma, jaką w innych okolicznościach bym emanował. Teraz dojmują mną negatywne uczucia.
– Rozumiem. – Chrząkam głośno, a on załapuje i zmienia temat:
– Czy ksiądz wie, kto mógłby wpakować księdza w kłopoty?
Milczę, nie chcąc tak od razu odpowiadać. W mojej psychice odtwarzam obraz ludzi przewijających się w ostatnim czasie. Przewijają się, aż raptem obraz staje. Wzdrygam się. To może być ta osoba! Dlaczego byłem taki ślepy i tego wcześniej nie zauważyłem?!
– Księże Edwardzie. Już wiem… – Moje ramiona wiotczeją, kiedy dopada mnie makabryczna myśl.
Osoba pasuje tylko do porwania Kamila. Muszę zaryzykować i tam pojechać. Podaję księdzu adres zamieszkania tego człowieka, a potem samochód odjeżdża z piskiem opon. Milczymy przez całą drogę, aż zatrzymujemy się przed blokiem. Wysiadamy i wchodzimy na drugie piętro. Jak się dostać do środka? W tym momencie drzwi stają otworem i jak na moje zawołanie pojawia się chłopak. Daję księdzu znak ruchem głowy, a potem dopadam chłopaka, łapiąc go za szyję.
– Co… – Nie dokańcza, bo popycham go w głąb mieszkania.
Słyszę, jak ksiądz zamyka za nami drzwi. Młodzieniec próbuje się wyrwać, ale ja, choć niższy, mam w sobie wiele sił. Zmuszam go do pójścia do pokoju, po czym przygważdżam go do ściany. Ksiądz Edward staje obok, gotów mi pomóc w razie niebezpieczeństwa.
– Gdzie Kamilek?! – krzyczę rozjuszony.
Młody kręci przecząco głową, wybałuszając oczy i próbując złapać oddech. Bezskutecznie. Jego coraz bardziej czerwona twarz sugeruje, że się dusi. Luzuję nieco uścisk dłoni wokół jego szyi, jednocześnie nie pozwalając mu zwiać.
– Ja… nie… o czym… ty… – Z trudem łyka powietrze.
– Gdzie jest Kamil Gawron?! Odpowiadaj!
– Nie znam… takiego…
– Nie fikaj, bo wezwiemy policję – wtrąca ksiądz Edward spokojnym, ale chłodnym głosem.
Wtem biorę się za inny sposób.
– Dlaczego zabiłeś tego człowieka?!
– Jakiego… człowieka? – szepcze młodzieniec i krzywi się, gdy podstawiam mu pięść pod nos.
– Ty już wiesz jakiego!
– Nie… nie wiem…
Moje spojrzenie napotyka księdza, który pokazuje ruchem brody na mnie, bym mógł wyjaśnić, o co chodzi. Patrzę na przerażonego chłopaka.
– Pomogłem ci w przeniesieniu walizki i postawieniu jej przed drzwiami mieszkania. Była tak ciężka, że zapytałem, czy masz tam kamienie, na co ty powiedziałeś: O, nie. Nie kamienie. I uśmiechnąłeś się… Wiem, że tam było ciało! – cedzę przez zęby każde słowo.
Twarz młodziaka blednie, jakby odpłynęła z niej krew. Kręci gwałtownie, na boki głową.
– Nie ciało! Dokumenty! Moje! – Gorączkowo składa słowa.
– Pokaż mi walizkę!
Kiwa delikatnie głową. Uwalniam go z uścisku i pozwalam, by podszedł powolnym krokiem do szafy i wydobył z niej walizkę. Z łoskotem stawia ją na podłodze. Czuję, jak moje serce zaczyna prędko walić. Ksiądz Edward przypatruje się nam w skupieniu. Próbuję podnieść walizkę. Jest tak samo ciężka. Chłopak otwiera ją, a moim oczom rzeczywiście ukazuje się stos papierów.
– To nie ciało… – Mój głos jest łamliwy, a ja odwracam się do księdza. – Idziemy…
Przytakuje głową równie zawiedziony. Młody wzdycha z wielką ulgą. Na odchodnym spoglądam na niego, ale nie zdobywam się na więcej słów. Wychodzimy z mieszkania.
– Miałem silne przeczucie, że to on… porwał Kamilka… – Zniżam głos do szeptu.
– Pomyłki się zdarzają... – Ksiądz Edward wzdycha ciężko.
Po chwili wychodzimy na dwór, a potem wsiadamy do jego samochodu. Opieram głowę o tapicerkę.
– Rozmowa z Kamilem została nagrana w moim pokoju. Nikt nieznajomy nie może tam wejść… – Zawieszam głos, by zastanowić się głębiej.
– Sądzi ksiądz, że to ktoś z księży? – Wzrok księdza Edwarda utkwiony jest w kierownicy.
– Tak. Proboszcza wykluczam, księdza Lecha też, są starsi i zbyt poczciwi.
– Ja tak samo.
Prostuję się, jakby moja postawa mogła przynieść jakieś pozytywne skutki.
– Pozostaje nam ksiądz Dariusz.
Ksiądz Edward drapie się po blond włosach, na jego obliczu maluje się sceptyczność.
– Która to była godzina, gdy Kamil przyszedł do księdza?
– Po dwudziestej.
Mruży oczy, jakby światło go raziło.
– Jeśli wkradłby się przed dziewiętnastą… Czy ksiądz uważa, że naprawdę nikt z zewnątrz nie mógłby przyjść?
– Przecież wieczorami brama jest zabezpieczona. – Marszczę brwi.
– Tak, ale ktoś mógłby podejść do bramy, gdzie w pobliżu był któryś z księży. Człowiek użył jakiegoś pretekstu, żeby dostać się do środka... A proboszcz i ksiądz Leszek są przyjaźni dla ludzi. Mogli go wpuścić. Chyba że zrobiłby to rano…
– Nie wiemy też, kiedy ten podsłuch został założony. Może był od dawna…
– Od dawna chyba nie, przecież ksiądz szybko by to odkrył. – Ksiądz Edward milknie na moment.
Widać, iż intensywnie rozmyśla. Przykłada dłonie do czoła i zaczyna wykonywać okrężne ruchy palcami. Skóra na skroniach marszczy się z każdym mocniejszym potarciem. Czekam w ciszy na wynik spekulacji.
– Albo to ksiądz Dariusz, albo osoba z zewnątrz – oznajmia w końcu.
Postanawiamy spytać księży, czy wpuszczali kogoś na teren plebanii. Wyruszamy z miejsca. Po dziesięciu minutach parkujemy przed domem, a potem wchodzimy do środka.
– Ksiądz Wiktor! – Głos pani Tereski mnie raduje.
Odwracam się do niej. Stoi na korytarzu. Ma na sobie kuchenny fartuch w kwiaty.
– Szczęść Boże. – Uśmiecham się nieznacznie. – Wypuścili mnie.
– Dzięki Bogu! – Składa ręce jak do modlitwy, a na jej twarzy gości ulga.
– Jest ksiądz proboszcz? – pyta ksiądz Edward.
– W swoim pokoju.
Idziemy korytarzem, aż docieramy pod odpowiednie drzwi. Pukamy, a gdy słyszymy pozwolenie, wmaszerowujemy do środka. Proboszcz siedzi w fotelu i czyta gazetę.
– Księże Wiktorze! Dobrze księdza widzieć! – Na mój widok od razu wstaje i do nas podchodzi. Ściska mnie. – Wypuścili księdza na przepustkę?
– Wyszedłem za kaucją. – Dyskretnie zerkam na księdza Edwarda.
Proboszcz gestem dłoni wskazuje na kanapę. Siadamy na niej, a on ciężkim ruchem umieszcza się w fotelu po drugiej stronie ściany.
– Co się tutaj dzieje… lepiej nie mówić! – Kręci głową i wzdycha.
– Niestety wiemy… ale ksiądz proboszcz chyba… wierzy, że… – Nieco stremowany nie mogę wydobyć z siebie słowa.
– Jak mógłbym księdzu nie wierzyć? – Posyła mi serdeczne spojrzenie. – Stoję po stronie księdza.
– Bóg zapłać – szepczę.
Przyglądam mu się zamyślony. To otyły, dość niski mężczyzna dobiegający siedemdziesiątki. Jego włosy są utkane siwizną. Okrągła twarz bez zarostu wyraża ewidentne zmęczenie, ale oczy ukryte za okularami wciąż mają w sobie ikrę. Oaza spokoju i przyjaciel ludzi. Można by rzec, że jest dobrym pasterzem, który prowadzi nas jak owieczki.
– Próbujemy odkryć, kto wplątał księdza Wiktora w aferę. – Głos księdza Edwarda jest opanowany.
– Domyślacie się, kto to może być?
– Jeszcze nie… ale musimy proboszcza o coś zapytać.
– Słucham.
– Czy proboszcz w ostatnim czasie, wieczorem wpuszczał kogoś na teren kościoła?
– Macie konkretny dzień?
– Środa.
Milczy, dotykając swojego prawego ucha, jak zawsze, gdy jest bardzo skupiony. Wydaje mi się, że ta chwila trwa w nieskończoność.
– Nie.
– Na pewno? Ksiądz Leszek też? – dopytuję łagodnym głosem.
– Wieczorami nikogo obcego nie wpuszczamy.
– A w dzień, zauważył proboszcz podejrzaną osobę kręcącą się w pobliżu kościoła?
Proboszcz znów drapie się po uchu.
– Był jeden mężczyzna. Stał po drugiej stronie ulicy, obserwował plebanię i kościół… – oznajmia w końcu, patrząc na nas życzliwie.
– Czy to nie ksiądz Dariusz? – Ryzykuję z pytaniem.
– Broń Boże! – Podnosi dłoń i macha nią, chcąc nas dodatkowo zapewnić. – Nigdy wcześniej nie widziałem tego mężczyzny. Nie pamiętam, jak wygląda.
– Proszę sobie przypomnieć, księże proboszczu. – W oczach księdza Edwarda tli się nadzieja.
– Nie… Przepraszam.
Uśmiecham się lekko, przygnębiająco. Nie naciskamy więcej proboszcza, to nie byłoby stosowne zachowanie.
– Rozumiemy. Bóg zapłać. – I wstaję, a ksiądz Edward podąża za moim śladem.
– Naprawdę chciałbym pomóc, ale nie potrafię. – W głosie proboszcza słychać nutę smutku.
Podchodzę do niego i kładę mu dłoń na ramieniu.
– Pomógł nam proboszcz.
– Jak? Przecież nie wiecie, jak on wygląda…
– Nie wiemy, ale odnajdziemy go. Na pewno.
Żegnamy się i wychodzimy z pokoju, a potem z plebanii. Stoimy z księdzem Edwardem obok drzwi wejściowych, zastanawiając się, co dalej. Widzę po drugiej stronie ulicy idącą panią Skrzypczak. Dostrzega nas i zatrzymuje się, a jej twarz chyba blednie. Wygląda, jakby chciała coś powiedzieć, ale tego nie robi. Po chwili idzie dalej.
No tak, skandal zrobił swoje…
– Niech ksiądz tu poczeka. Ja jeszcze chwilę pogadam z księdzem Dariuszem – odzywa się ksiądz Edward.
– W porządku.
Znika za drzwiami, a ja zostaję sam. Wtem czuję na sobie uporczywy wzrok. Ten sam wzrok, który czułem już wiele razy. Odwracam szybko głowę. Na chodniku po drugiej stronie stoi Kamilek! Nawet z daleka widać, że cały się trzęsie. Podarte spodnie, cienka koszulka i siniaki na jego buzi wywołują u mnie przerażenie.
– Kamilek!
Zauważa mnie, zaczyna szybko kręcić głową i wymachiwać rękoma. Podchodzę bliżej, wtedy jego ruchy stają się coraz bardziej niespokojne, a oczy wyrażają nieokiełznany strach. Staję tuż obok niego.
– Kto ci to zrobił, Kamilku? – Moje serce ściska się z żalu.
Otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale zaraz je zamyka. Wskazuje palcem na plebanię. Odwracam się w jej kierunku, a tyłem do chłopca. Wtedy czuję uderzenie z tyłu głowy, jedno, drugie… Upadam twarzą na ziemię. Kamilek krzyczy. Próbuję się podnieść, ale ktoś mnie uderza, tym razem mocniej. Czuję we włosach lepką krew. Tracę przytomność…

Budzi mnie silny ból głowy, który jest niczym tykająca bomba szykująca się do wybuchu. W tej chwili wolę nawet rozproszone szczątki mózgu na ziemi, niż te okropne tortury. Ból nie pozwala mi na myślenie, za każdy najmniejszy ruch płacę wysoką cenę. Podejmuję próbę podniesienia się. Przy każdym ruchu zaciskam zęby z bólu. Obraz przed oczyma rozmazuje się, jak gdybym patrzył ponad ogniskiem. Siadam, opierając się ręką o ziemię. Nie dam rady wstać, muszę odpocząć. Oddycham powoli, mając nadzieję, że to przyniesie mi ulgę. Ból powoli zanika, ale wiem, iż wróci. Skupiam się na tym, co widzę. Wszędzie biały śnieg. Powoli unoszę głowę, krzywiąc się. Wokół mnie rozciąga się łąka pokryta puchem, a tuż za nią wznoszą się potężne drzewa. Kieruję wzrok w stronę nieba, jest późno i zimno. Cisza aż dzwoni mi w uszach. Gdzie jest Kamilek? Rozglądam się w poszukiwaniu chłopca. Pustka. Kim jest nasz oprawca?
Zagłębiam się w otchłań mojego umysłu, szukając ostatniego wspomnienia. Jest zakopane pod stosem bólu, ale zdołuję je spod niego wydobyć. Widzę przed oczyma krótkie urywki tego, co się stało. Zostałem zaatakowany, Kamilek był pobity, porwano nas spod plebanii, tego jestem pewny, ale ten, kto to zrobił był dla mnie nieznajomym. Nie mam pojęcia, kto mógł to zrobić…
Próbuję stanąć o własnych nogach. W połowie drogi do prostej postawy ciało odmawia posłuszeństwa i bezwładnie opada na śnieg. Nie mogę się poddać, nie chcę zmarznąć na kość. Zaciskam pięści oraz zęby, skupiam się na synchronizacji moich myśli z czynami. Dalej, dasz radę… Wstaję powoli. Twarz mam prawie całą w śniegu. Muszę się zmobilizować do kolejnego wysiłku. Mrużę oczy i staram się wyostrzyć obraz w poszukiwaniu odpowiedniego schronienia. Widzę krzywe, potężne drzewo, które zapewniłoby mi bezpieczeństwo. Nie jestem pewny, czy to ono rośnie na nierównym podłożu, czy zostałem okłamany przez wzrok.
W tym momencie rozlega się przeszywający krzyk. Odwracam głowę na prawo. Przestraszony Kamilek biegnie w moją stronę. Jest sam. Momentalnie przystaje obok mnie, a na jego poturbowanej buzi maluje się ewidentne wahanie.
– Uciekaj… uciekaj… – Wyduszam ledwo z siebie, dostrzegając siniaki na jego rączkach.
Kiwa twierdząco głową i biegnie dalej. Mobilizowanie moich mięśni do ruchu sprawia mi dużo wysiłku. Powoli idę przez śnieg, czując, jak fale chłodu zalewają mnie od środka.
– Proszę, proszę. – Do moich uszu dolatuje oziębły głos. – Bachor uciekł, ale to nic. Mam ciebie.
Upadam na kolana, kręci mi się w głowie. Słyszę nerwowy chichot. Dłonie robią mi się sztywne z zimna. Nie mam siły, by podnieść głowę i zobaczyć, kto to jest. Czy mężczyzna, czy kobieta? Słyszę przeciągły gwizd, a potem nadchodzące kroki. Ten ktoś staje tuż przy mnie.
– Powiedz coś.
Oddycham ciężko, bojąc się poruszyć. Przełykam z trudem ślinę.
– Zostaw… mnie… – Udaje mi się tylko wymówić.
– O nie. Będziesz kolacją, księżulku.
– Co… co…?
– Ciekawe, jak będziesz smakował?
Do mojego zbolałego umysłu dociera fakt, że chce mnie zjeść! Przerażony czołgam się, chcąc uciec. Zostaję mocno złapany za nogi i ciągnięty po ziemi. Potem wrzucono mnie do głębokiego dołu. Mam twarz całą zabrudzoną. Wypluwam grudki ziemi, zamykam oczy, a wtedy dostaję kopniaka w brzuch. Zaczynam jęczeć z bólu, po chwili czuję nierówny oddech na swojej szyi.
– Przede mną nie uciekniesz. – Cały czas ten beznamiętny, poważny głos.
Do kogo należy…?
Słysząc dźwięk noży pocieranych o siebie, czuję mdłości. Chłód rozprzestrzenia się po całym moim ciele. Boję się otworzyć oczy…
– Uwolnij… mnie… proszę… – szepczę, a moje myśli są jednym krzykiem, żeby to się wreszcie skończyło.
Gdy zimne ostrze noża dotyka mojej szyi, mój strach eksploduje.
– Najpierw coś zjem.
Ostrze niemal powoli przecina moją skórę. W tym momencie wybucha okrzyk bólu. Czuję, jak nóż natychmiast oddala się od mojej szyi. Wrzask cichnie, zaraz wznawia się i raptem ustaje, na jego miejsce wstępuje samo niepokojące warczenie. W końcu otwieram oczy. Przede mną stoi groźnie wyglądający wilk! Szczerzy na mnie kły i podchodzi coraz bliżej! O Jezu Chryste! Pomóż mi, proszę! Trzęsę się i szlocham. Nie mogę wstać. Ku mojemu zdumieniu na moich oczach w ciało wilka nagle wchodzi nóż i tryska z niego krew! Zwierzę głośno piszczy, a po chwili pada martwe na ziemię. Dopiero wtedy dostrzegam leżącego niedaleko na śniegu człowieka, który ma ranną nogę i brzuch. Jego klatka piersiowa lekko unosi się i opada. O Boże! Żyje! Kładę się na brzuchu i czołgam się do niego.
– Ty… – szepczę.
– Uratowałem… cię… – wypowiada cicho.
Ma oczy otwarte, jego wzrok jeszcze żywy kieruje się na mnie.
– Przepraszam… wybaczysz… mi…? – To bardziej urywane oddechy, niż wypowiedziane na głos słowa.
Pan Jezus nauczał wybaczać swym oprawcom. Zapominał o grzechach złych ludzi.
– Wybaczam ci – odpowiadam równie cicho.
Kąciki wąskich ust mężczyzny delikatnie się unoszą w uśmiechu. Resztką sił podaje mi swój stary, brązowy kapelusz, po czym wydaje z siebie ostatnie tchnięcie. Zmieniam pozycję na klęczącą. Dopiero z tej odległości mogę przyjrzeć mu się z bliska. Miał nieco ponad trzydzieści lat, brązowe, ulizane włosy, okrągłą twarz i sylwetkę niegrubą, ale przy kości. Jego szczupłe, czerwone od dotykania ran dłonie były ułożone wzdłuż tułowia. Był ubrany w czarny, elegancki garnitur, jakby miał zamiar iść na przyjęcie. Zamykam szare oczy na zawsze… Nie znałem go. Był zupełnie nieznajomą mi osobą…
– Księże Wiktorze! Księże Wiktorze! – Jak przez mgłę dobiega do mnie głos.
Odwracam powoli głowę. Pojawiają się policjanci.
– Nic księdzu nie jest? – pyta jeden.
Kiwam przecząco głową. Wszyscy omiatają wzrokiem drastyczny widok. Czerwień krwi bardzo kontrastuje z bielą śniegu.
– Nic księdzu nie zrobił? – Policjant łapie mnie za ramię i pomaga wstać.
– Kto?
– Ten człowiek. I wilk.
– Nic mi się nie stało… – odpowiadam nadal w szoku.
Dwóch policjantów przytrzymuje mnie za ramiona i wydostajemy się z dołu. Prowadzą mnie do stojącego na leśnej ścieżce radiowozu, przy którym czeka ksiądz Edward.
– Księże Wiktorze, bałem się o księdza… – mówi drżącym głosem, gdy tylko mnie widzi.
– Ja też się bałem… – Staram się unormować rytm serca.
Pozwolono, abym wsiadł do radiowozu. Siadam na tylnym siedzeniu, a obok mnie ksiądz Edward. Wyjeżdżamy powoli z lasu razem z dwoma policjantami.
– Jak mnie… – Nie mogę dokończyć pytania.
– Jak księdza znaleźliśmy?
– Mhm.
– Kamilek znalazł mnie i powiedział o wszystkim – mówi szeptem ksiądz Edward.
Wzruszenie ściska mnie za gardło.
– Och… co z nim?
– Jest w szpitalu, pobity, ale w stabilnym stanie.
Kiwam tylko głową. Orientuję się, iż wciąż ściskam w dłoni kapelusz niepasujący do dzisiejszej mody. Po moim policzku toczy się łza. Zamykam oczy, jestem zbyt wycieńczony…

Od tamtej pory minął miesiąc. Powoli dochodzę do siebie po okrutnych zdarzeniach, jakie mnie spotkały. Parafianie poznawszy prawdę o skandalu, na szczęście mi wybaczyli. Udzieliłem ślubu Aldonie i Krystianowi, którzy znów darzyli mnie sympatią. Zresztą, nie tylko oni, inni dalej mnie szanują, choć niektóre osoby jeszcze zachowują dystans wobec mnie, na przykład pani Skrzypczak... Nie dziwię się temu.
Matka Kamila Gawrona gdy dowiedziała się o tym, że jej poobijany syn żyje, znacznie poprawiła się. Przestała zarabiać na życie jako prostytutka, znalazła dobrą pracę jako sprzedawczyni w spożywczym. Zadbała o siebie i o dziecko, które wreszcie doznało miłości i ciepła rodzinnego. Dopiero okrutny los sprawił, że przejrzała na oczy…
Sam Kamilek był tylko posiniaczony. Nie znaleziono na jego ciele śladów gwałtu, nie był też nafaszerowany narkotykami. Był tylko bity. Tylko albo aż…
Kiedy otrzymałem wieść, kim był człowiek, który uwikłał mnie w aferę, zacząłem mu szczerze współczuć…
Przez dłuższy czas obserwował mnie i Kamila. Robił nam zdjęcia. Włamał się do mojego pokoju, gdzie założył podsłuch. Zniszczył moją dobrą reputację. Porwał Kamila, bił go. Potem porwał i mnie. Chciał mnie zabić, skonsumować, a na końcu uratował mi życie…
To mężczyzna po przejściach mający wyniszczoną, choć świetnie działającą psychikę. Mieszkał sam na obrzeżach miasteczka, rzadko wychodził z domu. Z nikim się nie zadawał, nie miał rodziny i przyjaciół. Nie rozstawał się ze jedynym, staromodnym kapeluszem i eleganckimi garniturami, jakby chciał przykryć swoje złe czyny pięknymi strojami.
Dowiedziałem się od jego sąsiadów, że wybrał mnie na ofiarę, bo był poczęty z gwałtu i sam był ofiarą przestępstwa. W młodości wielokrotnie ksiądz go brutalnie bił i gwałcił... Mężczyzna krzywdził, bo sam był krzywdzony.
Ale dlaczego wybrał akurat mnie? Ponieważ byłem życzliwie nastawiony do świata. Zazdrościł mi tego, że wokół mnie zawsze kręciło się sporo ludzi, a on był ciągle samotny i zamknięty w sobie… A jednak miał dobre serce. Ocalił mnie przed wilkiem… Wierzę, że w głębi duszy był szlachetnym człowiekiem… Jego kapelusz trzymam do dziś niczym cenną pamiątkę, jest głęboko schowany w mojej szafie. Na zawsze.
Wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie, a światłość wiekuista niechaj mu świeci. Niech odpoczywa w pokoju. Amen.


 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Dzień dobry!
Razem przebrnęliśmy przez Szlachetność. Przyznaję, że zakończenie miało wyglądać inaczej, a wyszło... jak wyszło. Nie mnie to oceniać, tylko Wam, moi kochani. Jestem przede wszystkim ciekawa, czy udało mi się Was czymś zaskoczyć...
Jest mi miło powiadomić, że mój blog zajął I miejsce w Księdze Baśni. To dzięki Wam! Bardzo się cieszę i dziękuję wszystkim, którzy na mnie głosowali, a także czytelniczce, która nominowała mnie do ankiety! Jesteście niesamowici!
Co mam teraz w planach?
Będzie to odmiana tego, co do tej pory ukazało się na blogu :) Czy miła odmiana, to zobaczymy. Na początku sierpnia opublikuję to coś, więc bądźcie czujni.
Dziękuję za każdą opinię!
Życzę Wam wspaniałych wakacji i pięknych chwil!
Ślę uściski!
 

38 komentarzy:

  1. Nie spodziewałam się, że to zakończy się w ten sposób. Mimo wszystko obstawiałabym na kogoś z księży. Brakuje mi jeszcze takiego większego zagłębienia się w same działania i potencjalne motywy tego człowieka, bo tą informację dostaliśmy trochę tak "na sucho". Jeszcze jedną rzeczą, do której mogłabym się przyczepić są opisy. Mogłoby znaleźć się ich tu trochę więcej. Fajowo by było też, gdyby były one bardziej obszerne.
    Mimo wszystko, przeczytałam to opowiadanie z naprawdę ogromną przyjemnością. Widać, że dużo włożyłaś w napisanie wszystkich jego części. Chciałabym od ciebie więcej tego typu historii. Zgaduję, że pewnie i tak nie masz zamiaru, ale proszę, nigdy nie porzucaj, nie myśl nawet o porzucaniu, tego kryminalnego, tajemniczego i zagadkowego klimatu. Pasuje do ciebie. Z tego, co mi pisałaś, wiem, że lubisz ten gatunek więc trzymaj się tego.
    Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć ci wszystkiego najlepszego i inspiracji do dalszego pisania. Do zobaczenia w następnym opowiadaniu! Trzymaj się cieplutko! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie!
      Nawet nie myślę o porzucaniu pisania w tajemniczym klimacie pełnym sprzeczności i niedomówień - jest to "moja cecha pisarska", której nie mam zamiaru zmieniać :)

      Usuń
  2. Czuję się dziwnie po przeczytaniu tego powyżej....
    Dziwnie zaczynam, ale nie martw się. Chyba powinnaś być przygotowana na różne reakcje po tym, jak postanowiłaś rozwiązać całą sprawę.
    Cały rozdział czy też ta część była bardzo wciągająca. Cały czas czytałam z zapartym tchem. Tylko, kurcze, ten wilk. Przyznam się, że parsknęłam śmiechem na tego wilka. Skąd on nagle się tam wziął. Już myślałam, że trzeba będzie jakoś rozszyfrowywać to co chciałaś nam przekazać. Wilk, kanibalizm.... Szaleństwo!
    Tak się zastanawiam teraz, czy tytuł był w odniesieniu do postępowania księdza Wiktora, czy też i tego człowieka, który na koniec postanowił odkupić swoje winy, ratując życie Wiktora i zabijając wilka?
    Dziękuję, że zaprosiłaś mnie na to opowiadanie. Świetnie było przeczytać coś takiego. Zagadka się rozwiązała... Niestety, są ludzie, których kiedyś spotkało wiele zła i potem nie umieli sobie z tym poradzić i... sami zaczęli krzywdzić ludzi. To okropne, ale prawdziwe :-(
    Czekam na coś kolejnego, co opublikujesz.
    Będzie mi bardzo miło, jeśli dasz znać, kiedy coś się pojawi :-)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie!
      Tytuł odnosi się zarówno do księdza Wiktora, jak i tego mężczyzny - sprawcy afery, który uratował księdza. Obydwaj kierowali się szlachetnością.
      Oczywiście, poinformuję Cię, gdy tylko pojawi się coś nowego. :)

      Usuń
  3. Kolokwialnie mówiąc: grubo!
    A tak całkiem na poważnie, ta część podobała mi się najbardziej! Najprawdopodobniej dlatego, że tyle w niej z thrilleru, uwielbiam ten gatunek :)
    Zaskoczyłaś mnie, naprawdę mocno zaskoczyłaś. Kiedy okazało się, że nasz ksiądz ma zostać kolacją, od razu skojarzył mi się jeden z odcinków serialu "Kości", gdzie asystent Bones zaufał komuś, komu nie powinien i wpakował się w kilka morderstw kanibala. Bardzo podobnie zniosłam oba wątki ;)
    Muszę przyznać, że masz niesamowitą wyobraźnię. Ja bym chyba nie wpadła na takie intrygi. W ogóle nie pomyślałabym o napisaniu opowiadania o księdzu, co dopiero wplątywania go w - wydawać by się mogło, już oklepany w świecie temat - gwałt na dziecku, a zakończyć taką aferą. Dobrze, że jednak zdecydowałaś się na pozytywne zakończenie, bo chyba dodatkowa ilość wrażeń mogłaby mnie zabić :P
    Nie jestem tylko pewna, czy to realnie możliwe, by przez zło jakie spotkało tego mężczyznę, stał się on kanibalem... raczej bardziej prawdopodobne, że po prostu mściłby się na kościele, może zabijał księży? Ale to już kwestia autora :P Słowem, całość świetnie rozplanowana, budujesz akcję powoli, a to zawsze jest na plus :) Dużo weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Melduję się!
    Mówiąc szczerze, że ta część twojej historii najbardziej mi się podobała. Wszystko było świetnie napisane, wciągnęło mnie od pierwszej linijki. Naprawdę genialna robota ^^
    Nie spodziewałam się, że to wszystko skończy się... w taki sposób. Zazdroszczę wyobraźni, bo trzeba jej mieć sporo, aby coś takiego wykombinować :)
    Jeśli pojawi się coś nowego, informuj mnie od razu, wpadnę na sto dziesięć procent, bo na pewno będzie warto ^^ I dziękuję, że mnie zaprosiłaś do lektury!
    Buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie! Oczywiście Cię poinformuję o nowości :)

      Usuń
  5. Ja też w końcu tu jestem!
    Kochana, po pierwsze gratuluję tej nagrody! W pełni zasłużona, bo to, co opublikowałaś powyżej jest po prostu niesamowite! Nie wiem, co mogłabym napisać, żeby miało to sens i w pełni oddało mój zachwyt, ale naprawdę już nie mogę się doczekać tej nowości! Na pewno zawitam tu w sierpniu:)
    Buziak:*

    OdpowiedzUsuń
  6. Zdecydowanie warto było czekać na tą część! Końcówka w rewelacyjny sposób wyjaśnia wszystko a całość staje się jasna i logiczna. Wybrnęłaś z tego naprawdę dobrze, bez przeciągania akcji i naciągania wydarzeń – wszystko jest wiarygodne i spójne. Tytuł całego opowiadania zyskał teraz sens, w dodatku podwójny – szlachetnością wykazywał się przez cały czas Wiktor, a na końcu był to sprawca całego zamieszania i mimo że wystąpił on dopiero na końcu, to był rewelacyjnie wykreowaną postacią. Zrobiło mi się go nawet nieco szkoda. Ta część dużo zaskakuje, wiemy to lubisz to robić, ale i wszystkie trzy części razem również zaskakują. Widać że przemyślałaś tą historię. Cieszę się i czekam na Twoje kolejne prace. Frix

    OdpowiedzUsuń
  7. Ach, nareszcie doczekałam się zakończenia tej historii! Bardzo, bardzo Ci dziękuję, że mogłam w tym uczestniczyć i razem z ksiedzem Wiktorem przeżywać te "przygody", które spotykały młodego duchownego! :)

    Kiedy na samym początku Wiktor wszedł do celi, w której wszyscy siedzieli za morderstwa... Ci strażnicy robią to celowo. Wiedzą jak w oczach takich morderców są stawiani pedofile (którym mam nadzieję ks. Wiktor nie będzie i nie jest) i zamykają go w celi z nimi. Bardzo słabe posunięcie z ich strony. Dobrze, że na wstępie nie dostał w twarz!

    Co do księdza Edwarda to jego zachowanie jest dla mnie dziwne od początku. Śmiem podejrzewać, że to nawet ON moze coś mieć wspólnego nie tyle z wsadzeniem ks. Wiktora do więzienia co z samym gwałtem... A raczej domniemanym gwałtem. No nic, lecimy dalej!

    Wizyta pani Tereski była niezwykle wzruszającym momentem, bardzo dobrze wyszły Ci opisy uczuć i widzę, że naprawdę się nad tym napracowałaś. Wszystko jest przemyślane, dopracowane i nie ma niedomówień. Brawo! :)

    Ha, więc jednak sam ks. Wiktor doszedł do wniosku, że to jednak ks. Edward może być zamieszany w tą sprawę! Ks. Dariusz wydaje się być naprawdę w porządku, ale moze pozory mylą? I jednak dobrze, że okazało się iż modlitwa pozostała jedynie modlitwą. Trzymałam kciuki za Wiktora, to dobry ksiądz i jeszcze lepszy człowiek.

    Oj, ostre wulgaryzmy wydostały się z ust księdza Wiktora! Bardzo dobrze ukazałaś tutaj jego emocje i to, że... No cóż. On też jest człowiekiem i czasami emocje mogą wziąć górę nad rozsądkiem. ;) Coraz bliżej rozwiązania zagadki!
    Skoro to jednak nie ksiądz Edward i nie ten młodzieniec z torbą...

    Kto zaatakował Wiktora?! Kamilek ewidentnie chciał go ostrzec, machając swoimi rączkami, jednak ksiądz jak zwykle nie troszczy się o siebie lecz o innych... Rany, tak blisko zakończenia tego opowiadania, a tyle nowych wątków!

    Rany, to porwanie, wilk, ten człowiek-kanibal... Kimkolwiek był, miał chyba ciężkie życie... Trochę mi go szkoda. Nie powiem, że jestem rozczarowana końcówką, ale myślałam, że będzie to ktoś znajomy.

    Mimo wszystko świetnie z tego wybrnęłaś i naprawdę świetnie się to czytało!

    Pozdrawiam i czekam na kolejny epizod! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie!
      Celowo chciałam ukazać, że to jednak ktoś spoza otoczenia ks. Wiktora. Cóż, każdy ma inne odczucia wobec zakończenia :)

      Usuń
  8. O.o Byłam już wcześniej na tym blogu, ale za drugim razem efekt jest tak samo porażający, jak za pierwszym: ten design powala na kolana, jest cudowny! <3 ~ EvilRay

    OdpowiedzUsuń
  9. Nigdy nie trafiłam na tego bloga wcześniej, bardzo ciekawy design :) Ciekawa jestem czy robiłaś go sama, czy zamawiałaś? :)
    P.S. Fajna forma przedstawienia postaci Wiktora, który grał podwójną rolę :)
    http://www.aleksandramakota.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież na blogu pisze, że szablon jest wykonany przez Elmo.
      Wiktor grał podwójną rolę? Co masz przez to na myśli?

      Usuń
  10. Nie wiem do jakiego więzienia trafił nasz ksiądz, ale wydaje mi się że chyba tam normalnie karmią. Nie byłam w więzieniu nigdy, ale zdaje się że tak karmią w szpitalach tylko, a w więzieniu całkiem w porządku :p
    Czy w polskim więzieniu dopuszczają kaucję? Nie jestem jakąś prawniczką czy coś, ale wydaje mi się że kaucje płaci się tylko w areszcie śledczym, czyli tam gdzie się przebywa tymczasowo.
    O no nie! A myślałam że to ksiądz Edward! Udało Ci się zaskoczyć, nie ma co :D
    Gratulacje zajęte go miejsca! Wiadomo za co i oby tak dalej!
    Tobie również udanych wakacji no i dużo dużo duuuużo weny!
    Kasia

    OdpowiedzUsuń
  11. Pierwszy raz czytałam o księdzu w kryminale. Trochę rażą mnie słowa pisane pogrubieniem. Wystarczyło opisać to bardziej w dialogach i rozmyśleniach lub pod spodem w legendzie.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To już nie ode mnie zależą te pogrubienia, bo wklejałam bezpośrednio opowiadanie z Worda do postu.

      Usuń
  12. Ciekawy pomysł i wspaniała historia.
    Widzę, że masz wiele pomysłów i takie krótkie opowieści również mogą być wciągające.
    Sama myślałam o czymś podobnym ale jakoś nigdy nie miałam patentu.
    A Tobie to wychodzi świetnie.
    Z chęcią będę tu zaglądać gdyż nie wiadomo czy nie trafię na moją tematykę.
    pozdrawiam mocno.

    [www.pokochac-lotra.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie :) Zaglądaj, zaglądaj, bo może w końcu natrafisz na swój ulubiony gatunek?

      Usuń
  13. Przyznam szczerze, że bardzo spodobał mi się twój styl pisania. Bardzo miło się czyta to, co napisałaś. Opowiadanie było bardzo ciekawe. Choć nie myślałam nigdy, że spodoba mi się opowiadanie o księdzu.
    Pozdrawiam i życzę dalszej weny.
    [lenaskolowska.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  14. Cześć! Jestem w meega szoku bo po raz pierwszy w życiu wpadłam na bloga opowiadającym o księdzu. Serio.
    W pierwszej chwili sądziłam, że to żart, jednak potem tak dobrze mi się czytało. Gratuluję pomysłu na takiego opowiadanie.
    Nic innego nie mogę powiedzieć jak: Świetny Koniec! Bardzo mi się spodobał twój styl pisania i ta kreatywność. ;)
    Pozdrawiam cieplutko! ;3

    wiecznie-skryty.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  15. Szczerzę przyznam, że jestem zaskoczona, bo podejrzewałam kogoś, kogo już wcześniej przedstawiłaś. Na przykład, ta dziwna sąsiadka.
    Co prawda księdzu Wiktorowi trochę odbiło, ale co się dziwić, trudna sytuacja i tak dalej...
    Hmm... rozumiem motywy zemsty, ale KANIBALIZM??? muszę się przyzwyczaić, że lubisz zaskakiwać ;)
    pozdrawiam, weny, udanej reszty wakacji i zapraszam do mnie:
    lodowamilosc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie. Tak, przyzwyczajaj się do moich zaskakujących zwrotów akcji. ;)

      Usuń
  16. Przybywam dopiero teraz, ale przeczytałam bardzo uważnie! :D Nie spodziewałam się nowej postaci, raczej kogoś, kto zachowywał się podejrzanie, a przecież było sporo takich postaci. Bardzo fajnie opisana reakcja ludzi na tą sytuację, brak zaufania do księdza. Zastanawia mnie tylko, czy będąc oskarżonym o coś takiego, można wyjść za kaucją?
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie. Myślę, że jest to realne, aby oskarżony o gwałt mógł wyjść za kaucją. Słyszałam nawet o mordercach, którzy też wychodzą za kaucją.

      Usuń
  17. Mam trochę mętlik w głowie. Jeden wielki emocjonalny chaos był w tym rozdziale, tyle się działo. Podejrzewałam dalej kogoś z księży albo tego chłopaka, który mnie tak zastanowił, a tu, obcy człowiek, do tego kanibal. Trochę mi to namieszało i wolałabym, żeby jego postać się już przewinęła wcześniej, ale tak czy tak mi się podobało, o ile to nie faux–pas, powiedzieć, że mi się podobało, przy takiej tematyce. Może lepiej powiem, że z przyjemnością te historię przeczytałam.
    Cieszę się, że Kamilowi jednak żadna większa krzywda się nie działa – choć nie wiadomo, co mogłoby być, gdyby tam został. Zastanawia mnie tylko, jak chłopiec uciekł i szkoda, że nie było o tym żadnej wzmianki.
    Co do księdza Edwarda, wtedy, jak się tłumaczył Wiktorowi – mnie by to nie przekonało, dlatego dalej podejrzewałam jego i mi się wydawał taki śliski.
    Wspomnę jeszcze o więzieniu, że nieco inaczej wyglądają realia. Chodzi mi tu o widzenia i szczególnie o podejście więźniów do pedofili, no i kaucja... oczywiście, można za nią wyjść, choć to sumy sięgające mocno ponad zarobki księdza, ale tego nie załatwi pierwszy lepszy, a nie wspomniałaś nic, żeby ksiądz miał adwokata. Ale dobrze, że nie wyidealizowałaś jako takiego wizerunku tego miejsca. Ostatnio czytałam opowiadanie, gdzie więzienie było niemal na miarę luksusowego hotelu i jak zobaczyłam u Ciebie, że będzie scena więzienna, to zrobiło mi się już gorąco, bo bałam się powtórki z rozrywki, w końcu mało kto wie, jak to wszystko naprawdę funkcjonuje. Jednak mnie nie zawiodłaś i dzięki Ci za to, bo już sił nie mam do tych „wypięknionych” światków.
    Co do parafian, to strasznie szybko zmienili zdanie. Wiadomo jacy są ludzie, zaraz powiedzą że ksiądz podsypał za milczenie, itd., dlatego może ci co wierniejsi od razu uwierzyli, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto przekręci na swoje.
    Dobrze, że wszystko dobrze się skończyło(dobrze, że wszystko dobrze – świetne zdanie), bo szczerze, serce mi do gardła podskoczyło, bo już myślałam, że księdza zabijesz, Kamilka zabijesz i wszystko się pochrzani. Ale na szczęście wyszli na prostą, w tym nawet matka prostytutka, choć tutaj mi trochę zgrzytnęło, bo w takim razie chciałabym poznać powód, dlaczego właściwie była tą prostytutką, skoro teraz tak szybko się otrząsnęła i do normalnej pracy poszła, ale już nie będę się nad tym rozwodzić, bo nie ma kolejnych części i mi się ta informacja nie przyda. No chyba, że zrobisz z tego duże opowiadanie, rozwinięte, z długimi opisami i przemyśleniami bohaterów, to wtedy chce wiedzieć jak najbardziej. Stawiam na to, że skoro tak się wszystko potoczyło teraz, to ona była załamana po śmierci męża, a wzięła się w garść, bo wystraszyła się, że i syna straci. Tylko dlaczego nie bała się tego wcześniej, kiedy go tak zan… Dobra, nie. Ja już lepiej przejdę do kolejnego opowiadania, bo jak Ci zaraz rzucę monologiem, to mnie wyprosisz w końcu ze swojego bloga i tyle będę miała z czytania.
    Podsumowując, podobało mi się. To było takie szybkie opowiadanie, bez zbędnego rozwodzenia się i czasami dobrze jest sobie takie poczytać. Wydaję mi się, że ta tematyka Ci pasuje albo że po prostu coraz bardziej wprawę łapiesz, bo z opowiadania na opowiadanie jest coraz lepiej i coraz ciekawiej, i w coraz fajniejszy nastrój czytelnika wprawiasz. Chociaż co prawda przy większości powinnam pić melisę lub zażywać relanium, żeby się nie wykończyć, bo tyle emocji jest, a moje serce stare i słabe, ale i tak, i chyba właśnie dlatego, tak lubię Twoje opowiadania.
    No nic, lecę dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Zaskoczyło mnie to, że jeden z więźniów naprawdę miał ochotę się wyspowiadać. Może to miejsce rzeczywiście jest tak straszne, że ludzie żałują, co zrobili, chcą wrócić na wolność, do swojego starego życia? Do rodzin i przyjaciół? Do ukochanych?
    Wcale bym się temu nie zdziwiła.
    Jak można wierzyć w takie bzdury? Połowa ludzi nie wierzy. Ci, którzy znali księdza Wiktora. Mówiono, że gołym okiem widać po nim dobro, to dlaczego tamta para postanowiła zmienić sobie księdza, który udzieli im ślubu, skoro tak go kochali? Chociaż z drugiej strony to zrozumiałe, bo przecież zza krat więziennych ksiądz nie udzieliłby im sakramenty, więc można by się zgodzić z ich zdaniem.
    Pani Teresa taka życzliwa... Mam wrażenie, że będzie węszyć i starać się uwolnić księdza od winy, która został niesłusznie obarczony. Choć twierdziła, że nie wygra z policją, może rzeczywiście spekulacje na temat księdza Edwarda są prawdziwe i to on stoi za jego aresztowaniem?

    Słowa księdza wobec księdza - o losie, jak to brzmi! - były zbyt ostre. Wtedy wydawało mi się, jakby cały sens i piękno tej historii nagle zniknęły, rozprysły się na kawałeczki... Kurczę, ten jeden moment zaważył na mojej opinii i zaniknięciu uczuć :/ Choć po chwili - cale szczęście - zrehabilitowałaś się, pisząc w inny sposób i odzyskałam harmonię :)
    Naprawdę sądziłam, że to ksiądz Edward... Ale skoro nie on, to jestem ciekawa, kto stoi za aresztowaniem ks. Wiktora. I gdzie tak właściwie znajduje się Kamilek? Dokąd go zabrali?
    Mój Boże, jesteś sadystką! Zupełnie nie spodziewałam się ataku na księdza! Cieszyłam się, że Kamilek się odnalazł, o ile można tak powiedzieć, a tu nagły zwrot akcji i bum! Nie wiemy co się dzieje. Oby księdzu nie przytrafiło się znowu coś tak okropnego, jak niesłuszne oskarżenie o gwałcie.
    Ja nie mogę, naprawdę się bałam! Choć do końca nie rozumiałam, co właściwie miało miejsce tam... Wilk do niego przemawiał? Że chce go zjeść? Czy człowiek? Chyba muszę zacząć czytać uważniej, albo w oczach mi się troi XD

    Bardzo się cieszę, że wszystko skończyło się dobrze, choć ten mężczyzna... Czy mi go szkoda, czy nie? Sama nie wiem, mam mieszane odczucia. Ale wzmianka o ukrywaniu złych uczynków za pięknem i elegancją od razu skojarzyło mi się z Pamiętnikami Wampirów i The Originals, gdzie Elijah właśnie jest takim osobnikiem - znanym jako najszlachetniejszy wampir, zawsze odziany w elegancki garnitur, który postępuje słusznie i jeśli zabija, to tylko z potrzeby.

    Świetna historia, moja ulubiona :) Daję jej 9/10 (za te przekleństwa :P)

    OdpowiedzUsuń
  19. Kurczaczek.. chciałam skomentować ostatnią część Szlachetności, ale nie mogę dodać komentarza :/
    Robię to tu, bo wiem, że komentarze są ważne.
    ,Przybyłam! Zaprosiłaś mnie około miesiąca wstecz, a jestem dopiero teraz. Znalazłam wolny czas, by na spokojnie przeczytać twoją historię. Od razu zaznaczę, że pierwszy raz czytałam opowiadanie na blogspocie bez bohatera sportowca, ale mimo to... Stwierdzam, że to opowiadanie jest...
    Genialne! Tak. Genialne! Czyta je się z taką lekkością. Czuć, widać, że masz smykałkę do pisania! Chyba urodziłaś się z tym fachem w ręku! Zazdroszczę takiej umiejętności pisania. Trzymasz w napięciu, sensacja goni sensację! Nadawałabyś się na pisanie scenariuszy do filmów! Naprawdę!
    Ta końcówka zrobiła na mnie takie wow! Oskarżenie o gwałt, porwanie, wilki, ocalenie... wow! Masz szczęście, że dobrze się skończyło! Inaczej znalazłabym cię i...
    Początek był świetny! W ogóle całość jest świetna! =D
    Czekam na kolejną historię wydaną z twojej ręki!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Calliste Secret Templates